mypersonal ~Kise Ryouta~ Apollo i zazdrosny przypadek



Yo, misiaki~ 
Nasze pierwsze opko z serii MP wyszło kilka dni temu jako cokolwiek spontaniczny wybryk,  dzięki któremu zawdzięczamy też istnienie tego bloga. Więc jakby co... to wina Kise, co złego, to nie my!!Haha, biedny Kisiaczek. Teraz zapewne wygina usteczka w podkówkę, skarżąc się na nas do pierwszej osoby z listy kontaktów. Kimkolwiek jest ten ofiara szczęściarz, współczujemy ZAZDROŚCIMY mu możliwości bycia powiernikiem naszego Kisiaczka ♥Miłych chwil z Kise życzy Duet MY.Czekamy na raporty, jak Wam poszło z Ryoutą ^^Nam... było cudownie *3*






mypersonal ~Kise Ryouta~
Apollo i zazdrosny przypadek









Na sali gimnastycznej co chwila rozlegał się dźwięk uderzanej piłki i charakterystyczne piski szurających po parkiecie butów, od których po plecach przebiegały lodowate ciarki. Nienawidziłam tego odczucia z całego serca, poza tym jak zawsze zaczynała mnie już od tego boleć głowa. Ale tym samym sercem byłam zawsze z nimi, chcąc nie chcąc, umysł ponad materią. Lub raczej serce. Ugh, ale to łupanie w czaszce stawało się powoli irytujące, żeby nie powiedzieć brzydko, po prostu wkurwiające. Nie żeby coś, chłopaki spisywali się na medal, jak to oni, a ja - jak to ja - jak zwykle przyszłam popatrzeć. Jednak dzień dzisiejszy dla mnie z pewnością nie należał do najlepszych. Mimo to tkwiłam twardo na swoim stanowisku, obserwując grę drużyny koszykarskiej Kaijou. Na drodze maleńkiego sprostowania dodam, iż jeden z jego członków cieszy się u mnie pewnymi względami... No dobra, jestem w nim zakochana po uszy, macie mnie. Ale csss, to tajemnica.
Wielka mi tajemnica, prychnęłam w myślach. Nawet najbardziej tępa blondyna by się domyśliła, co tutaj robię. Ups, chyba właśnie pocisnęłam swojemu ukochanemu. Ten, jakby wiedząc, że znajduje się w centrum moich myśli, zakończył akcję widowiskowym wsadem, od którego zaparło mi dech. W gruncie rzeczy takie tanie występy uważałam za nieodłączny atrybut bezmózgich mięśniaków [Kagamisiu, to nie o Tb ♡♥♡/m], którym w głowie nic poza... niczym szczególnym. Natomiast w wykonaniu Kise Ryouty każda durnota stawała się aktem boskości, gdzie tacy nędznicy jak ja nie mieli prawa patrzeć, a jeżeli już odważali się zerknąć, to jedynie po to, aby zaraz zapłacić za swój grzech absolutnym oślepieniem. Niestety nie groziło ono tylko mi, a szkoda -,- Pozostałym dziewczynom stojącym w rzędzie jak kury na grzędzie [ale nam się z zrymowało pięknie :D prawie jak "Co z nami będzie, gdy spotkamy się na zakręcie". Jakoś tak... xD] niewiele brakowało do zbicia się w jedną bezmózgą masę, gdzie dopiero po tym procesie ewolucyjnym posunęły by się w rozwoju o jeden dodatkowy neuron naprzód. Wszystkie jak na komendę zapiszczały, zapewne miały to zaprogramowane w swoich tępych, nieistniejących rozumkach. Ugh, od tego głowa bolała bardziej, niż od tych przeklętych butów. Przymknęłam oczy, wzdychając przeciągle. Modliłam się o kapkę cierpliwości, jaka pomogłaby mi wytrwać do końca. Już od dłuższego czasu moim nawykiem było czekanie na Kise (zasadniczo od zawsze ._.), z którym współdzieliłam jeszcze jedno przyzwyczajenie należące do najprzyjemniejszej części dnia, a mianowicie wspólny powrót do domu. Nie, nie to! Nie mieszkamy razem! Ale mamy do siebie całkiem blisko... Właściwie to mieszkamy okno w okno. Tym lepiej dla mnie, mogę bezkarnie patrzeć ile zechcę.
Nie, wcale nie jestem stalkerką, nic z tych rzeczy c":
Wtem moje uszy zarejestrowały absolutną ciszę. Huh? Uniosłam głowę i napotkałam złociste oblicze Kise wpatrujące się we mnie z troską w oczach.
- Wszystko w porządku? - rozbrzmiał jego cudowny głos, i właśnie to brzmienie rozlało się po całym moim ciele słodką, leniwą i gęstą falą niczym miód. Dziewczyny z trwogą obserwowały całą sytuację, a co najciekawsze, żadna z nich nie pokazywała po sobie zazdrości. Po pierwsze, za bardzo zajęte były podziwianiem złocistego Apollo, po drugie, nie za bardzo miały być o kogo zazdrosne...
To zawsze ciążyło najbardziej, stanowiąc ostateczny gwóźdź do już dawno zakopanej trumny pogrzebanej wraz z nikłymi nadziejami na coś więcej.
 - Huh? - zdaje się, że na chwilę odpłynęłam, lecz widok obiektu moich westchnień szybko mnie rozbudził, zadziaławszy lepiej niż jakikolwiek budzik. Mmm, miło byłoby go mieć z rana, tylko dla siebie...
Stop, ogarniamy się! Potrząsnęłam głową, po części, by się uprzątnąć umysł, a po części w odpowiedzi.
- Och, tak, jasne. To przez nawał nauki. - zbyłam go byle wymówką, zmieniając temat - Jak się trenowało? - Według mnie zajebiście, ale przecież nie ja tu jestem ekspertem od kosza!
Ryouta wyszczerzył się szeroko, obnażywszy swe cudowne śnieżnobiałe ząbki i już szykował się do wygłoszenia wykładu na temat cudowności ich dzisiejszej gry, kiedy nagle zza jego pleców wyłonił się postrach Kaijou. Sprzedawszy pierwszorocznemu niezłego kopa na rozpęd, Kapitan zmarszczył grube brwi, po czym wykrzyknął rozjuszony:
- Jeszcze nawet nie wyszedłeś za próg, a już zabawiasz się z dziewczynami!? - Kasamatsu zawsze mnie rozbrajał, nie tylko swoimi brwiami (nawiasem mówiąc, ciekawe jak by wyglądał, gdyby wyrosła mu monobrew), przede wszystkim tym "pełnym wigoru", tak to ujmijmy, podejściem do życia, teraz jednak posunął się za daleko. Przecież swoimi komentarzami insynuuje jakieś niestworzone historie! A mój wybranek jeszcze raczy się połapać, albo nie daj Borze Sosnowy wziąć go na poważnie!
Zaraz... to się kupy nie trzyma. Chcę być z Kise, pragnę by mnie kochał tak jak ja jego, ale żeby dowiedział się o moich uczuciach to już nie tędy droga, co? I gdzie tu logika!?
Wieeem, jestem głupia.
- K-Kasamatsu-senpai! - zapłakał Ryouta, ledwie podnosząc się z podłogi. Zerknął na mnie z wzrokiem zbitego psa.
- Popatrz tam, senpai. - wskazałam wianuszek wgapionych w blondyna dziewczyn, które na szczęście nie zostały zaszczycone nawet jednym spojrzeniem mojego Apollo. Za to Kasamatsu wzdrygnął się odruchowo, posyłając w stronę żeńskiej części widowni płochliwe spojrzenie. Ha, jego swoisty lęk przed babami to kolejny rozbrajacz do kolekcji - Strach pomyśleć, co by było, gdyby dopuścić je do głosu, haha... - zaśmiałam się najnaturalniej, jak umiałam.
To wystarczyło. Brunet zrobił wielkie oczy, rumieniąc się jak pensjonarka, gdy tylko zdał sobie sprawę, co zrobił na oczach tylu dziewcząt, a przede wszystkim czym grozi owy postępek. Hayakawa zachichotał cicho, pozostali mu zawtórowali, zaraz jednak ucichli pod ciężarem miotających gromami oczu kapitana, który najwyraźniej za wszelką cenę starał się odzyskać rezon.
- M-mniejsza z tym! Jazda mi stąd, ino mig! - odwrócił sie napięcie i odszedł w pośpiechu. Ledwo powstrzymałam się od śmiechu, kiedy usłyszałam z jego ust liche mamrotanie. Moje ucho wychwyciło słowa "perwers" oraz "harem". Bezcenne :D
- Po prostu mi zazdrościsz, senpai! - odkrzyknął za nim Kise, doprowadzając się do ogłady, choć dla mnie i tak wyglądał bosko - Prawda? - szukał wsparcia u mnie? Jak miło.
- Cóż... - oblukałam go od góry do dołu, ciesząc się z bezkarności tego czynu (pomińmy kwestię wspomnianego wcześniej zaślepienia). Najbardziej rzucały się w oczy nieziemsko długie rzęsy. Zastanawiało mnie, czy były pomalowane, ale to chyba nie było możliwe. Szanujący się men nie malowałby się jak jakaś baba. Brawo, dziewczyno, właśnie ciśniesz samej sobie. Tak czy inaczej, Kasamatsu miał czego zazdrościć, zdecydowanie. - Możliwe, możliwe. - odparłam łaskawym tonem - Ale nie bierz wszystkiego tak na poważnie. - kątem oka widziałam za nami tłumek gotowych na wszystko samic. - Tych pań z tyłu też.
Zamrugał, czym tylko zmusił mnie do dalszego podziwiania tych zajebiście pięknych rzęs. To nie fair i wbrew naturze, żeby facet znajdował się w posiadaniu takich rzęs! W oczy rzuciła mi się zmiana w wyrazie jego twarzy; zauważalnie przygasł, a merdający ogonek i uszka istniejące wyłącznie w mojej zacnej wyobraźni też jakby oklapły. Chwila... Nie! Czyżby zasmucił się tym, co powiedziałam? O tych dziewczynach!?... Jezu, dead na miejscu.
Udzielił mi się nastrój Ryouty. Jak miło dowiedzieć się, ile znaczą dlań twoje największe rywalki.


***


Przeklinałam się potem za tak niefortunną uwagę z mojej strony, dzięki której całą przyjemność niedoszłej "najprzyjemniejszej chwili dnia" trafił szlag. Cały cudowny powrót do domu przybrał postać jednego nieporozumienia rozmiarami dorównującego górze Fuji. Skupiona na dawaniu sobie mentalnych kopniaków, milczałam, podobnie jak Ryouta. Wyglądał na przybitego. Nie odbierało mu to urody, ale... co za idiotka zasmuca ukochanego?! Baka, baka, baka. Może jutro będzie lepiej...
Bzdura! Gówno, nie będzie lepiej. Wszystko spieprzyłam, a teraz uciekam jak zwykle! Myśl, że to właśnie przeze mnie jest smutny... Nie, czekaj, wróć. W sumie nie przeze mnie. Przez tamte dziewczyny. Na stówę przez te laski. W końcu zawsze za nim szalały, na każdym kroku okazywały mu względy, czciły niczym jakiegoś boga, którym, nawiasem mówiąc, był, a ja? Ja tylko kręciłam na to nosem, znosząc to pobłażliwie i udając, że mało co mnie to wszystko obchodzi. Bo przecież jestem tylko przyjaciółką... I zawsze nią zostanę...
Kuźwa!
Zanim sie zorientowałam, całkiem się rozkleiłam. Całe szczęście, że już za kilka kroków ukryję się za drzwiami mojego pokoju i... I co? Będę ryczeć jak ostatnia pizda? Zapewne tak. Tyle, że w samotności. Do tej pory odkąd tylko pamiętam, Kise był ze mną ZAWSZE w takich właśnie momentach. Był ze mną, kiedy wyrywali mi ząb, a znieczulenie nie zadziałało i kiedy musiałam uśpić swojego ukochanego kotka - wtedy wyszedł z zasmarkanym rękawem, ale nie przeszkadzało mu to, bo sam dał upust emocjom wodospadami płynącymi nieprzerwanie z jego oczu. Był ze mną też, kiedy zabrakło mi dosłownie ułamka sekundy do zajęcia pierwszego miejsca w prefekturalnych wyścigach konnych, co przeżywałam intensywniej niż świadkowanie śmierci koteczka. Wtedy dobiła mnie również moja nieczułość odnośnie tamtego incydentu, więc postanowiłam odbić to sobie w opustoszałej stajni. Ukucnęłam w kącie i wciągałam smarki, kiedy z zewnątrz dobiegł mnie jego głos, słyszalnie drżący. Nie wiem jak on to zrobił, ale w ciągu następnej minuty odnalazł mnie tam i był już przy mnie, pocieszając jak dziecko. To jedno z nielicznych wspomnień, w jakim zapisał się pod postacią tego dojrzalszego. Pamiętam też, gdy jednego razu wylądowałam na ostrym dyżurze z zapaleniem wyrostka robaczkowego. W środku nocy przytłukł się tam za mną, czym tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że oboje jesteśmy idiotami. On dlatego, że znalazł się tam ze mną, ja ponieważ pokochałam go za to jeszcze mocniej.
Takich chwil było o wiele więcej. Znaliśmy się przecież nie od dziś, choć nasze drogi splotły się w jedną dopiero w gimnazjum. To tam wpadliśmy na siebie przy automatach z napojami, by w przypływie zdumienia wykrzyknąć jednocześnie "Co ty tutaj robisz!?" Jak tak to rozpamiętuję, nachodzi mnie ochota, aby roześmiać się do rozpuku. Gdyby nie wielmożna chętka mojej koleżanki na kartonik mleka truskawkowego, być może nigdy nie przełamałabym tej bariery, jaką postawiło między nami, pożal się Borze Sosnowy, Pokolenie Cudów. Chyba cudaków, oczywiście nie liczę tu Kise, on wszędzie jest poza wyjątkiem.
Hm... o czym to ja mówiłam? Ach, miałam się rozkleić. Może jak się rozpłaczę, to sytuacja wróci do normy?
- Heeeej!! Mówię do ciebie!! - z zamyślenia wyrwał mnie głos Ryouty. Potrząsał mną, trzymając oburącz za ramiona.
- N-nani? - drgnęłam, wyrwana z potoku myśli, aż zrobiło mi się głupio, że znowu tak odpłynęłam. Nie omieszkałam zauważyć, że Kise ulokował się blisko, NAPRAWDĘ blisko. Dostałam gęsiej skórki. Cholera, jak tak dalej pójdzie, będzie mógł ze mnie czytać jak z otwartej książki. Po prostu pięknie, moja droga. Zebrałam się jakoś do kupy i uniosłam wzrok na tę jego piękną twarz.
Piękną twarz przepełnioną ogromnym smutkiem, jeszcze bardziej widocznym niż przedtem. Przez chwilę wyglądało, jakby chciał mi powiedzieć coś ważnego. Widocznie się wahał, ale ja już wiedziałam, że nic dobrego nie usłyszę.
- Ja... Na całe szczęście zrezygnował w ostatniej chwili. Nie chcę dziś słyszeć tego, jakim to on jest moim wielkim przyjacielem. Za bardzo boli. - Ja już będę szedł, jesteśmy u siebie... I ten... - widać było wyraźnie, że sprawiam mu kłopot. A może już wiedział o moim uczuciu!? I to właśnie to uznał za problem!?
Dlatego właśnie musiałam się go pozbyć, albo chociaż jak najbardziej zminimalizować. Siląc się na w miarę normalny ton, odparłam z wymuszoną naturalnością:
- Jasne, zobaczymy się jutro. - zawahałam się, ale na krótko. - Um, no to... Cześć? - skoro i tak wszystko się schrzaniło, chciałam jak najszybciej zostać sama i popłakać w spokoju. Tak troszeczkę. Ugh, oby matki nie było w domu. Odwróciłam głowę, żeby tylko nie zobaczył mojej skrzywionej miny. Pewnie wyglądałam jak pół dupy zza krzaka, ale serio nie miałam siły ani ochoty przejmować się takimi pierdołami.
- Powiedz, gniewasz się na mnie za tamto? - zapytał poważnym tonem, czego od dawna u niego nie słyszałam. Nie zdążyłam odejść, zatrzymał mnie. To do niego nie pasowało, jednakże w tym momencie nie to wypełniało mi głowę. Miałam tam wielkie pstro.
- Huh? Za co? - odwróciłam się zdziwiona. Nie umiałam sobie wyobrazić, żeby za cokolwiek się na niego gniewać.
- Za to, co powiedział Kasamatsu-senpai... - wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa - Ja... To nie tak, jak myślisz. - tłumaczył się bardziej przed samym sobą niż przede mną, czego zdawał się być nieświadomy. Pozostawmy go w błogiej niewiedzy.
Czyżby aż tak go to trapiło...? Nie tego się spodziewałam. Ale, nie zaprzeczę, spodobało mi się to uczucie, zrobiło mi się tak ciepło na sercu, mniejsza o moje ego, teraz wyrośnięte niczym góra Fuji.
- Czemu przepraszasz za senpai'a? Zresztą - posłałam mu łagodny uśmiech przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego - w pierwszej kolejności wierzę tobie, a nie jemu. Nie mogłabym się na ciebie gniewać.
- Ale ty... - przybrał głupi wyraz twarzy. Tak głupiutki, tak typowy dla tego nieogarniętego Ryouty, że aż śmieszny. Tak śmieszny, że aż słodki. Ta słodycz wylewała się zeń hektolitrami *.* - Przecież całą drogę milczałaś! Nie odzywałaś się do mnie ani słowem! - jęknął, nie kryjąc rozczarowania - Dlaczeeeego?!
- Whaaa ... - jęknęłam za nim. Zdaje się, że znowu zrobiłam coś nie tak, więc pospieszyłam natychmiast z wyjaśnieniami, żeby znowu czegoś nie spartolić. - No bo wydawałeś się jakiś taki przybity i smutny! Myślałam, że to przez.,. - Spadówa, nie powiem mu, że jestem zazdrosna, takiego wała! - Że c-coś zrobiłam i nie chciałam pogarszać sytuacji.
- ... - milczał, zdjęty grozą, jakby zobaczył we mnie Sadako z Ringu albo coś jeszcze gorszego. - T-ty... Mówisz tak serio? - jego oczy na powrót zabłysły.
- Uh... Właściwie to tak, ale nie chcę, żebyś przeze mnie znowu wpadł w depresję, więc... - skrzywiłam się z westchnieniem - jeśli coś się dzieje, możesz mi powiedzieć. - To jak brnięcie w ciemność rodem z dupy u murzyna [Aomine, nie przejmuj się~♡/m]. Im głębiej tym ciemniej, i nie dasz rady się cofnąć. Ale teraz musiałam brnąć przed siebie.
- Właśnie skazałaś mnie na wieczne męczarnie w objęciach fanek! - jęknął ze zgrozą - Borze sosnowy, miej mnie w swej opiece! - zatoczył się, czyżby miał zaraz zemdleć!? Przez to serce podeszło mi do gardła.
- Eeee?! - teraz to mnie zdjęła groza. - O-o czym ty mówisz?! Zgubiłam wątek... - Ugh, każda wzmianka o tych pieprzonych laskach, potencjalnych, wróć, arcywrogich rywalkach, gotowała mi krew w żyłach. Jednak nie dałam tego po sobie poznać, mam swoją godność. Zamiast tego tylko rozdziawiłam usta ze zdumienia.
- A już miałem nadzieję, że może coś między nami... - chlipnął, całkiem się rozklejając. - Ja już dłużej tak nie mogęeeee!! - wciągnął smarki.
Ohmgdmfhrc. Nagle w powietrzu jakby zabrakło tlenu, a nogi totalnie się zwaciły. Czy ja się przesłyszałam?!
- Ryouta?... - A potem... to był moment, impuls. Skoczyłam, by znaleźć się na wyciągnięcie ręki, a nawet bliżej, i przytuliłam go. Nie za ramiona, był za wysoki xD
Jego oczy rozwarły się szerzej, niż dupa kurczaka po nabiciu na górę Fuji. Czułam tuż obok drżącą sylwetkę ukochanego, kiedy trzęsącymi się dłońmi odsunął mnie od siebie, by już za chwilę móc objąć oburącz moją twarz. Miał takie miękkie, a zarazem męskie dłonie... Mmm. Gładziły piekące policzki, czułam jak się rumienię i to po same uszy. Nie, wróć, jak stąd do góry Fuji. Patrzył mi prosto w oczy, nie pozwalając uciec wzrokiem, jakby dopytując się niemo, czy to rzeczywiście prawda.
- Kocham cię. - po raz pierwszy zawarł wszystkie swoje uczucia w tak zwięzłej wypowiedzi. Mimo pozornie spokojnego głosu, widziałam jak się trzęsie. Ja zresztą nie byłam lepsza. Paszcza rozdziawiona, oczy większe niż wspomniany już kurzy tyłek (  Д )ﻌﻌﻌﻌ⊙ ⊙ W głowie chaos, kolana miękkie jak rozmoczony papier, serce rozszalałe jak dziki koń. Taa, to ostatnie to mi się udało xD Otworzyłam usta, z których nie wydobył się żaden racjonalny dźwięk, i w taki sposób stałam przez chwilę. W końcu poddałam się i wyjąkawszy krótkie "J-ja ciebie tez!", na nowo uczepiłam się chłopaka jak jakaś pijawka ( ´ ▽ ` )
Czy to w ogóle możliwe? Miałam wrażenie, że śniłam, a ten piękny sen rozpryśnie się niczym bańka mydlana, kończąc mój raj. Ale nie, nic takiego nie nastąpiło. Co więcej, Ryouta właśnie nastawił się na wykonanie TEGO, o czym mogłam tylko śnić tyle nocy z rzędu. Zamarłam, czując jego usta na swoich. Smakowały tak... Bosko. Czy to możliwe, by usta smakowały słońcem? Apollem? Nawet jeżeli nie, było to coś równie gorącego, co sprawiło, że stopiłam się od środka. Mimo, że delikatność tej pieszczoty przywodziła na myśl muśnięcie skrzydeł motyla i była łagodniejsze od podmuchu wiosennego wietrzyku. I z pewnością o wiele mniej groziła zawałem, aniżeli jakże niewinny krzyk mojego ukochanego, pożal się Borze Sosnowy, młodszego brata:
- Mamooo, Ryou-chan obłapia twoją jedyną córeczkę jak jakiś #@&×@!
Tarou, niech Ci diabli łeb ukręcą!!
Σ(  Д )ﻌﻌﻌﻌ⊙ ⊙Σ(  Д )ﻌﻌﻌﻌ⊙ ⊙Σ(  Д )ﻌﻌﻌﻌ⊙ ⊙ Kise odskoczył ode mnie jakbym ni z gruchy ni z pietruchy okryła się trądem. Wiedziałam, że zabiję tego bachora osobiście, niech no tylko wpadnie w moje ręce. I muszę to zrobić zanim matka dorwie mnie. Ryouta juz spieprzył, nawet się nie odwracając, aż się za nim kurzyło. Coż, nie miałam mu tego za złe. Komu jak komu, ale mojej matce, a swojej nauczycielce japońskiego nie chciał podskakiwać i ja to rozumiałam.
Taaak, wspominałam, że to nie był najlepszy dzień mojego życia. Ale to nic.
Te najlepsze miały dopiero nadejść :)

5 komentarzy :

  1. Kisia jest taka kochana, choć osobiście wolę mojego męża, Kagamiego *-* Więc, jakbyście coś tam nastukały... to na pewno nie pogardzę ♥
    Jedyne, co przeszkadzało mi troszkę podczas pisania to zbyt wąska kolumna środkowa ;_; Oczywiście, nie każę Wam tego zmieniać, tak tylko mówię ♥ xD

    A teraz z innej beczki - nominowałam Wasz blog do Liebster Award, projektu dla początkujących blogów ^^ Mam nadzieję, że na niego odpowiecie, po szczegóły zapraszam tutaj:

    http://story-yuuki.blogspot.com/2015/01/dziekuje-drogiej-megan-za-nominowanie.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękujemy za komentarz i nominację. Nie spodziewałam się, że zauważy nas Osoba, w której blogu zaczytywałam się nie dalej, jak trzy dni temu! Poniekąd była to nasza inspiracja. Cóż mogę dodać... Senpai już wszystko powiedziała, mogę jedynie obiecać, że zrobimy wszystko, by spełnić oczekiwania. ^^ Dziękujemy!

      Usuń
  2. Wiem, że post był dawnooo, ale odkryłam Ciebie niedawno.
    Masz dziewczyno talent przez wielkie T!!!
    ^^ Ja na święta dostanę (tak przy okazji powiem) przywieszke do telefonu z Kise i piórnik z Izayą i Shizuo *^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DziękujeMY bardzo za miłe słowa. MY, jako że jest nas DWIE. Miło wiedzieć, że ktoś jeszcze czyta stare śmieci.
      Gratuluję trafnego prezentu.

      Usuń

MY zachęcają do komentowania. Każde słowo jest dla nas na wagę złota! ♥

mypersonal © 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka