- Hoo! Dajcie mi też! Ja też chcę się napić! - wołał podekscytowany Andy, ale nikt nie chciał spełnić jego prośby.
- Doumyouji-san, jeszcze jesteś niepełnoletni... - westchnął niepewnie Enomoto.
- Ale u siebie w kraju jestem~!
Minęło stosunkowo niewiele czasu, odkąd oficjalnie zasiliłam Sceptera4. I chociaż nie zrobiłam tego w zbytniej chwale, co nie dawało mi spokoju ani na moment, tutaj pośród nich mogłam zapomnieć. Może i na marną chwilkę, ale jednak mogłam...
Gówno prawda! Nie wiem jakim cudem w ogóle mogłam tak pomyśleć. Biorąc pod uwagę to, co miało miejsce nie dalej jak dobę temu, nie należało spodziewać się niczego innego. I tak oto szara i przeciętna, a przede wszystkim nienawykła do znajdowania się w centrum wydarzeń ja, znalazłam się na językach wszystkich z Tsubakimon. Dlatego w duchu dziękowałam Andy'emu za każdy kolejny pokaz swej, ujmując to delikatnie, żywotności, które działały lepiej niż niejedna dywersja.
- Andy, wziąć, to ty sobie możesz, ale to. - to powiedziawszy, postawiłam centralnie przed nim kartonik z soczkiem. Był jednym z wielu znalezionych w kuchni, gdzie nie omieszkałam się zajrzeć. Nie, wcale nie w celu spenetrowania zaopatrzenia, aby móc się przekonać, co dałoby radę upichcić dla Saruhi... Znaczy tej małpy!
A w ogóle czemu muszę myśleć o nim nawet teraz?!
- Eee?! Jesteś okrutna, _____-chaaan! - jęknął chłopak i z ponurą miną odpakował soczek. Kiedy pił, wydymał śmiesznie wargi. To o wiele bardziej urocze niż jakiś CalorieMate...
Ale mimo to z jakiegoś dziwnego powodu [wcale nie zaczynasz się w nim bujać, dziewczyno #sarkazm /m] oczyma wyobraźni ujrzałam Fushimiego... popijającego taki oto napój z kartonika. Obraz ten jawił się tak bardzo wyraźnie, przez co miałam wrażenie, jakby siedział obok. Policzki zapiekły, jakby ktoś dał mi z liścia.
- Aż tak cię to bawi?! Moje nieszczęście?! - wrzasnął na mnie Andy, ale kto by się nim przejmował. Na pewno nie w takiej chwili.
- Zachowujesz się, jakbyś dopiero co z drzewa zszedł, Doumyoiji. - skomentował z nieco złośliwym uśmieszkiem Hidaka. Wydawał się lekko zmęczony, ale to nie pozwoliło mu przestać cieszyć się... czymkolwiek się cieszył, niech tak zostanie. - Rzucasz się jak małpa w lesie.
Mimowolnie drgnęłam na wspomnienie "małpy". Użycie tego słowa nie w kontekście Fushimiego wydało mi się dość osobliwe. Czy już do końca świata będę go postrzegać wyłącznie jako człekokształtne zwierzę?
- Ty też?! A idźcie do diabła. - burknął Andy i wyszedł, czy raczej wybiegł z jadalni. Rany, wahania ma jak baba w ciąży.
- Nie byłam chyba zbyt okrutna, prawda? - wolałam się upewnić.
- On po prostu tak ma. Nie przejmuj się, _____-san. - odparł uprzejmie Enomoto, uśmiechając się pocieszająco.
- Mhm, tyle sama zdążyłam zauważyć. - odparłam - Ach, nie miałam przez to na myśli... Nie chciałam być niegrzeczna. - zaśmiałam się nerwowo, mając nadzieję, że zrozumieją moje pokraczne przesłania. Sprostać wyzwaniu i móc się skupić - dziś mogłam o tym tylko pomarzyć. A wszystko przez zaprzątającego mi głowę pewnego osobnika.
- Przecież nie byłaś. - stwierdził od niechcenia Akiyama, potrząsając emo grzywką.
- Wybaczcie. Nadal czuję się trochę niepewnie. - bąknęłam, spuszczając wzrok - Wcale nie będę miała wam za złe, jeśli... - Jeśli co? Złoją mi skórę? Co to, to nie, ale chyba nie posuną się aż do takich środków, prawda?
- Daj spokój, przecież nic się nie dzieje - zauważył Enomoto.
- Czy aby na pewno? - zauważył Hidaka - Przecież nie możemy w nieskończoność udawać, że nic się nie stało.
Spięłam się na te słowa, ale nie zamierzałam zaprzeczać.
- R-racja.
- I co chcesz niby z tym zrobić? - wtrącił się Fuse.
Hidaka wzruszył ramionami. - Nic szczególnego. Ale ciekawi mnie, co zamierza nasza _____. O ile cokolwiek zamierza. Nie żebym coś do ciebie miał. - uprzedził mnie - Po prostu sama przyznasz, że jednak to nie było coś, o czym tak łatwo można zapomnieć.
Wiedziałam o tym. Nie, wiem.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - oświadczyłam, próbując zachować spokój. Ile bym dała za wsparcie Andy'ego. Obecność Fushimiego także by nie zawadziła, nawet Kapitan... A to już jakiś diabeł z pudełka z mojej strony! O.o
- Więc?
Błagam, ktokolwiek... HELP!
- Więc nie wiem. Nie mam bladego pojęcia. - wyrecytowałam na jednym wydechu, spodziewając się najgorszego.
- Dobra, ludzie, spokojnie. Jakoś to będzie. - stwierdził pokojowo Enomoto, by uspokoić zamieszanie.
Naprawdę chciałam wierzyć w prawdziwość słów Enomoto, jednak nie od dziś wiadomo, iż nic na tym świecie nie jest takie proste. Ot tak nie dostanę przecież świętego spokoju, nic samo się nie rozwiążę.
Co ja mam z tym zrobić? Z tym wszystkim. Jenyyy! Mózg mi się zaraz zlasuje, jak będę dalej o tym myśleć. A jak będę myśleć, to i tak nic nie zrobię. Więc na razie zostawię to w spokoju, póki co. To tylko tak chwilowo. Przejedzie walec i wyrówna.
Po mnie jadą jak na razie, pff...
Z tych oto jakże kontemplacji na poziomie wyrwał mnie Akiyama.
- Racja. Zostawmy to na razie. - mruknął, dopijając swoją herbatę, po czym wstał. - Benzai, idziesz?
- Tak. - jego współlokator podążył za nim.
Pomimo przynależenia do grupy, wcale nie czułam się jej częścią. Wiadomo, że tak natychmiast ze wszystkimi się nie zaprzyjaźnię, nie odczuwałam zresztą takiej potrzeby. Ale wypadałoby się jakoś dogadywać.
Dziewczyno, co z tobą. Kiedyś nie miałaś takich problemów. Racja, to kolejny problem. Same problemy. Problem problemy problemem pogania i tak bez końca. Oszaleć można. Już przy Fushimim byłam spokojniejsza...
Fushimi!? Znowu o nim nawijam, no! Ale skoro już przy nim jesteśmy, wciąż miałam do załatwienia pewną sprawę w kuchni. A tak poza tym to przyda mi się zajęcie. Muszę się trochę wyżyć, nie?
Niewiele myśląc, poszłam do kuchni. Liczyłam, że chociaż tam dostanę trochę spokoju.
- Kamo-san? Myślałam, że pan już nie gotuje. - zauważyłam.
- Ano tak, ale dziś postanowiłem zrobić wyjątek.
- A co pan gotuje?
- Dobre pytanie... Jeszcze nie zacząłem i nie mam pomysłu.
- Może bym pomogła? - zaczęłam nieśmiało, jakoby od niechcenia zagaiwszy rozmowę.
- W takim razie wymyśl potrawę.
- Soba - wypaliłam, nim się spostrzegłam.
- O. Dobra. - zgodził się Kamo-san i zaczął gotować. Wrzucił makaron, dodał jakieś warzywa i przyprawy, i w mgnieniu oka potrawa była gotowa.
- Sugoi!
Podczas gdy Kamo przyrządzał potrawę, ja notowałam w pamięci wszystko krok po kroku, porównując jego poczynania z tym, co potrafiła moja babcia. A potrafiła, oj potrafiła, i to wiele konkretnych pyszności zrobić. Pod jej czujnym okiem podłapałam to i owo, dzięki czemu nie musiałam się martwić, że sobie nie poradzę. Ale chciałam skonfrontować umiejętności babcine z Kamo i porównać ze swoimi, tak z ciekawości. Taka moja mała taktyka na naukę, skoro reszta zwyczajnych chwytów wymagała wysiłków astronomicznych. Gdzie się dało, dawałam nogę na skróty.
No ale żeby dogodzić tej małpie, trzeba będzie się wysilić. -.-"
- Gotowe. - stwierdził, gdy nałożył do misek kilka porcji. - Jak ci się podoba?
- Wygląda naprawdę smakowicie. - przyznałam zgodnie z prawdą. Uwalniający się aromat był po prostu boski, z miejsca znalazłam się w kuchni razem z babcią. No wiecie, takie tam porównanie typu "jak w domu", hehe.
- I w końcu właściwie do niczego się nie przydałam.
- Ależ przydałaś. Wybrałaś danie, czyż nie? - Kamo uśmiechnąl się. - Lubisz gotować?
Z lekko szczypiącymi policzkami skinęłam głową. - Nie żebym była jakimś tam mistrzem kuchni, ale coś tam umiem. No i lubię. - odwzajemniłam uśmiech.
Cieszę się. Moglibyśmy kiedyś coś razem ugotować. - zaproszenie brzmiało przyjacielsko i naprawdę szczerze. - Wydajesz się być dobrą osobą, _____.
- Dziękuję. - za wszelką cenę starałam się nie wypaść jak spłoszone zwierzę - To naprawdę wiele dla mnie znaczy, proszę pana.
- Pamiętaj, żeby trzymać głowę wysoko. I nie dać się złamać.
Jakby mnie ktoś patelnią w łeb grzmotnął. Jak bonie dydy, momentalnie coś tam we mnie się... Mniejsza z tym, i tak nie wiem jak to nazwać. W każdym bądź razie Kamo-san należał się ogromny szacun. A mi żeby ktoś tak naprawdę przyfasolił w łeb porządnie za tę głupotę - no żeby do tak oczywistego wniosku nie dojść samemu?!
- Dziękuję, proszę pana. Będę o tym pamiętać. - zapewniłam o wiele weselszym tonem. Naprawdę podniosło mnie to na duchu. I uświadomiło parę ważnych rzeczy.
Ale o tym kiedy indziej.
Kamo uśmiechnął się.
- Chętnie. Ale, jeśli można, innym razem - oznajmiłam przepraszająco.
- Hm. Rozumiem. Ale wtedy ty dasz mi spróbować swojego dzieła - odparł żartobliwie.
- Hai. - A skoro już przy tym jesteśmy... - Więc jeśli chciałabym coś tutaj porobić... Nie byłoby to kłopotem?
- Ależ skąd. Nie krępuj się.
- Czyli mogłabym zacząć od razu? - ożywiłam się, kiedy zaistniała szansa na "porządzenie się" w kuchni Sceptera4. Właściwie to od razu zakasałam rękawy, mając jednocześnie nadzieję, iż dam tym Kamo do zrozumienia, iż nie spodziewam się odmowy.
- Hę? - zdumiał się, najwyraźniej nie spodziewając się tego teraz. Wziął swoje miski i zrobił mi miejsce. - Proszę...
- Ach, dziękuję. - w głębi pomieszczenia mignął mi zapasowy fartuch - Mogę go pożyczyć? Upiorę, jeżeli się zabrudzi. - właściwie sama sobie odpowiedziałam na to pytanie, biorąc, a następnie przewiązując się kuchnnym okryciem jeszcze przed usłyszeniem od Kamo "tak".
Facet szybko ulotnił się ze swoją sobą i pozostawił mnie w kuchni.
Bo kiedy szło o pichcenie, to jakoś tak wszystko wydawało się łatwiejsze. A skoro już tutaj jestem, to mogę sobie troszkę zaszaleć.
- Może budynek się nie zawali~ - zażartowałam pod nosem, biorąc się za sobę. Nawet małpie coś odpalę, w końcu dziś dzień dobroci dla zwierząt.
~***~
Dobra, zawiodłam.
Nie przemyślałam sprawy. I właśnie dlatego stałam pod drzwiami do pokoju tej małpy ruski rok, jeśli nie lepiej. Nie, to nie kwestia odczuwanego zakłopotania, a przyznaję, że trochę się tego nazbierało. Jeśli do tego doliczyć sprzeczne odczucia odseparwane od siebie odległością lat świetlnych, jakie mną targały, wychodził niezły sajgon. I brawo za ogarnięcie, skoro dopiero pod pokojem Fushimiego uzmysłowiłam sobie parę ważnych rzeczy.
No i ostatnie, najważniejsze - jak niby mam otworzyć, zapukać, whatever, skoro obie ręce mam zajęte?
Właśnie miałam wypiąć tyłek i zapukać biodrem, gdy drzwi otworzyły się, a ja prawie upuściłam naczynia.
- Tsk. Co tu robisz.
No wiesz co? To ja tu się dla ciebie wysilam, małpo, urabiam ręce po szyję, a ty mi mówisz "Tsk" i "Co tu robisz".
Phi, oczywiście mu tego nie powiem.
- Umm... Bo widzisz. - zaczęłam nieśmiało - P-przyniosłam ci trochę... Pamiętasz, co mówiłam? Że chcę... - plotłam bez ładu i składu, aż straciwszy kontrolę, poczułam nieznośną suchotę w gardle i pieczenie policzków. - To soba. - zerknęłam sugestywnie na trzymaną miseczkę.
- Co znowu? - zapytał zirytowany. - Nie rozumiem ani słowa.
Chyba się rozmyślił, bo chwycił za klamkę i chciał zamknąć mi drzwi przed nosem.
- No dla ciebie, no! >,< Soba, taki makaron! Chyba, że go w życiu na oczy nie widziałeś...! Jest dobry... A może nie lubisz, no wiesz, soby. Nie lubisz?
- ...Lubię. - zmarszczył brwi. Zamyślił się nad czymś głęboko, bo trwał chwilę w bezruchu. - Dziękuję.
No to może to tak ode mnie weźmiesz? W końcu nie zamierzasz chyba jeść mi z ręki?
Przez swoje wewnętrzne konwersacje rozproszyłam się do tego stopnia, iż o mały włos nie powiedziałabym tego na głos. A wtedy znalazłabym się w totalnym kanale.
- Cieszę się. - zdobyłam się na przyjazny uśmiech w nadziei, że tym coś zdziałam. A małpa posunie się w ewolucji i okaże trochę człowieczeństwa.
- Dzień dobroci, czy co?
Tsknął pod nosem i puścił drzwi na znak, bym weszła. Sam klapnął na ziemi.
- Żadnej dobroci. - żachnęłam się, choć niedawno sama o tym wspominałam. Domknęłam za małpą podwoje do jego królestwa od siedmiu boleści. - Uprzedzałam, że będę chciała ci się odwdzięczyć.
- Daj sobie spokój. - mruknął, zerkając na sobę, ale nie ma szans, żeby o to poprosił, nie, on bedzie udawał, że ma to gdzieś. Bardzo mądra postawa.
- Fushimi, posłuchaj no mnie. - Tak, miałam już serdecznie dość pewnej osoby. I tego, że myślę o niej za często. - Tak się składa, że trochę się przy tym napracowałam. - Podetknęłam mu porcję jedzenia pod nos. Gdyby makaron nie zdążył nieco wystygnąć, okulary by mu zaparowały. Stłumiłam chichot jak i wyobrażenie tego obrazu, aby nie ryzykować utratą czegokolwiek. I skąd we mnie tyle odwagi, do jasnej ciasnej? O.o
Jakiej znowu odwagi, bałam się jak jasny gwint. W środku już cała struchlałam.
- Doprawdy? Cóż za łaskawość. Nie spodziewałem sie takiej hojności wobec mojej skromnej osoby. - zakpił, ale gapił się w michę coraz intensywniej. Typowe. Szczerości to on nie ma za grosz.
- Bierz i już. Póki jeszcze ciepłe. - mruknęłam, czując, jak lada moment eksploduję. Ja, serce, co za różnica. I tak wyjdzie na jedno i to samo. Wcisnęłam mu naczynie prosto w ręce.
- Mhm. - wzruszył ramionami i wziął je, jakby od niechcenia i z taką samą miną przystąpił do konsumpcji. Jego mina nie uległa zmianie i przez to nie wiedziałam, czy mu smakuje, czy nie, i o czym w ogóle myśli.
A nie będę mu się przecież narzucać pytaniami, przynajmniej nie do czasu zakończenia posiłku. Wierzyć mi się nie chciało, lecz naprawdę kręciła mnie cała gama ruchów jego żuchwy, policzków i innych części twarzy poruszających się podczas jedzenia. Największą uwagę skupiały na sobie usta, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.
Dziewczyno, ogarnij się, proszę...
- Coś jeszcze? - mruknął między jednym kęsem, a drugim. - Nawet zjadliwe... - dodał po chwili, jakby z poczucia obowiązku.
POCHWALIŁ MNIE!!
- Znaczy przynieść więcej, czy jak? - wciąż zbyt zaapsorbowana jego ustami, nie do końca ogarniałam, o co tak dokładnie mu chodzi. Dopiero odgłosy cmokającego języka sprowadziły mnie z powrotem na pustą, wyjałowioną z sielanki (urojonej, ale mniejsza z tym) ziemię.
- Nic nie przynoś. Powiedziałem tylko, że dało się zjeść. - otarł rozkoszne (w mej wyobraźni) usta i popatrzył na mnie dziwnie. Jakby się nad czymś zastanawiał. Ale nic nie powiedział.
- Mhm, rozumiem. - odparłam, choć tak szczerze nic już nie rozumiałam. Naprawdę, ostatnie dni mocno dały mi się we znaki. To wszystko, cały ten rozgardiasz był ponad moje siły. Ale sama tego chciałam. Wiedziałam, na co się piszę, wstępując w szeregi Sceptera4. No może nie do końca, w końcu moje wyobrażenia o pracy tutaj okazały się być, mówiąc kolokwialnie, spaczone do potęgi entej. Speszona zarówno własnymi myślami jak i spojrzeniem Fushimiego, odwróciłam wzrok, zaczepiając go na stosiku śmiercionośnych przekąsek. To z kolei pozwoliło mi odzyskać jako taki rezon, przypominając o kolejnym celu tej wizyty.
- Wymyśliłeś coś może odnośnie... no wiesz?
- Pójdziesz i złapiesz go. Jesteś nam to winna. - wzruszył znowu ramionami. Ech, świetnie... Może powiesz coś więcej, małpo? - Coś ci się nie podoba? Wiesz, ostatnio trochę namieszałaś - stwierdził, choć doskonale pamiętałam.
- Nie musisz mi tego wypominać, amnezji jeszcze się nie dorobiłam. - Na to posłał mi powątpiewające spojrzenie. Teraz ja wzruszyłam ramionami. - Nieważne. Jestem zobowiązana do ogarnięcia tego kipiszu. - pozwoliłam sobie przycupnąć naprzeciw niego, opierając się o ścianę, obejmując rękoma podciągnięte kolana.
- OWszem. Więc tego nie spapraj. - stwierdził, wstając z ziemi i odwracając się do mnie plecami. Zdjął swoje bryle i westchnął.
Ech? Co on robi?
Położył je na biurku, a potem znowu zwrócił się twarzą do mnie.
- Nie byłoby ciekawie, gdyby tym razem się nie udało.
Z-zdjął okulary! Nie spapram. Zdjął okulary, no! Nie spapram, obiecuję... Kij z tym, ZDJĄŁ OKULARY! *.*
- Dam radę. - zapewniłam z wyjątkowym jak na mnie entuzjazmem wcale nie rozpalonym przez nagą twarz Fushimiego.
- Mam nadzieję. - przysiadł na krzesełku i wpatrzył się w podłogę. Nie wygonił mnie. Nie powiedział nic więcej. Nie miałam pojęcia, jak to rozumieć, ale gdy był taki zamyślony i odkryty, bez bariery w postaci szkieł, nie miałam już wątpliwości... Jest dobry. Naprawdę jest.
Idylla trwała jeszcze chwilę, rozprysła się jednak niczym bańka mydlana wraz z moim pytaniem. CZEMU je zadałam, no czemu!?
- A jak właściwie mam go złapać?
- To twoja sprawa.
Pyk, czar prysł. No, niezupełnie, bo nadal wyglądał tak cudnie, ale ta wypowiedź nieco mnie rozczarowała.
Czy ja właśnie pomyślałam to, co pomyślałam? Cu...? Że co, do jasnej anielki?! O.o
Niee, hahaha. To chyba jakiś żart. Jednak kiedy zerknęłam nań jeszcze raz, serduszko zdradliwie zabiło mocniej. No to ładnie...
- Żadnej rady? Chyba lepiej, żebym was nie zawiodła, prawda?
- Mówię, że masz to zrobić sama... - tsknął po swojemu, czyli dawny Fushimi wraca. - Guzik mnie obchodzi, jak to zrobisz.
- No dobraa. - westchnęłam ciężko. Nie zamierzałam się poddawać, co to to nie, ale mógłby jako senpai posłużyć radą. No nie? - Coś tam wymyślę. - W dalszym ciągu patrzyłam na niego, usiłując przy okazji dociec, czemu s-spodobał mi się ktoś tak... trudny w odbiorze, tak to nazwijmy. Atrakcyjność fizyczna robiła swoje, ale stanowiła jedynie dodatek do czegoś, czego wciąż nie potrafiłam zinterpretować. Skoro tak, nie mam się czym martwić, uspokajałam się w myślach, to pewnie chwilowe zauroczenie senpaiem. Taa, w szkole też był taki jeden. Na samo wspomnienie tamtej porażki towarzyskiej, skrzywiłam się machinalnie.
- Czego? - mruknął niezadowolony. - Co się tak gapisz.
- N-nic. - odparłam natychmiast, unosząc pokojowo dłonie w geście poddaństwa, Jezuu, myśl, myśl, myśl, co by tu powiedzieć? I wtedy mój wzrok padł na miseczkę. No tak! - Ach, zastanawiałam się tylko, co byś chciał następnym razem, ehehe~...
Serio? Tylko na tyle cię stać, kobieto?
- Aha. Żadnych warzyw. - odparł, krzywiąc się jak małe dziecko. Co? Fushimi nie lubi warzyw? Ahahaha... z tej strony go nie znałam
- Och, rozumiem. - kiwnęłam głową powoli, jakbym sama sobie usiłowała wpoić tę trudną do pojęcia kwestię. Saaa, yhym. Jasne. U kogoś innego niechęć do warzyw uznałabym za dość niestandardowy odchył, lecz u Fushimiego rysował się jako coś uroczego.
Hm, dobry, cudny, uroczy. Niezłe tempo sobie narzuciłam. Niedługo będę go czcić jako Boga, jak tak dalej pójdzie.
No i swoją odpowiedzią zaznaczył nie tylko gusta, ale i wyraził zgodę na proces dalszego odtruwania!
Kiwnął głową, jakby powątpiewał, że rzeczywiście zrozumiałam. Ale trudno, ważne, że na mnie spojrzał~!
- Myślisz, że sobie poradzę?
- Musisz. Inaczej... Nie tylko ty oberwiesz. - tsknął.
- Fakt. Jakby nie patrzeć, jesteś za mnie odpowiedzialny. - Nie zabrzmiało zbyt dziwnie, prawda? Więc czemu tak się skrzywił?
- Nie tylko. - mruknął, a ja nie wiedziałam, jak to odebrać. Ale że nic już nie dodał, nie dopytywałam.
- Więc szykuj się. Nie ma czasu do stracenia, póki gówniarz jeszcze nie zwiał.
- E-eh? Jak to? - poderwałam się do przodu - W sensie, że...? Wiecie, gdzie jest?
- A gdzie dzieciak może być? Łazi po placach zabaw i wesołych miasteczkach, takie tam pierdoły. - wzruszył ramionami po raz setny tego dnia. - Myślisz czasem? To nie boli, a czasem pomaga.
- Wiem, ale myślenie wole zostawić tobie. Przynajmniej w takich kwestiach. - rzuciłam nerwowo, powstrzymując się od rękoczynów. Wbrew pozorom do takich też bywałam zdolna. Przy okazji odkryłam się też z własnym poczuciem wartości, te zaś pod kątem główkowania wypadały poniżej przeciętnej. - W sumie to logiczne.
- No właśnie. Brawo, geniuszu. - tsknął. - To ruszysz się czy nie?
- Ale że teraz? Już? - Nie no, niezłe masz tempo, małpeczko. Chwila, czy ja właśnie użyłam pieszczotliwego zdrobnienia? -.-"
Na to już nie znalazłam riposty. Ku chwale ojczyzny.
Nie paliłam się do tego. Nie było to kwestią lenistwa, tchórzostwa, żadnej z tych niepochlebnych rzeczy. Przerażała mnie myśl, że muszę załatwić to sama. I choć jednocześnie wiedziałam, iż tak właśnie będzie najlepiej, to naprawdę ciężkie do przełknięcia, kiedy przychodzi czas przejść do sedna.
Ile można owijać w bawełnę, dziewczynko? Ty robiłaś to aż do tej pory.
- No to chyba pora się zbierać. - wydukałam.
~***~
Co za małpa! -.-" A ze mnie idiotka, dać się tak zrobić w bambuko.
"Słyszysz mnie? Słyszę".
Prześmiewcze słowa odbijały się echem w moich uszach. Zacisnęłam wargi, przygryzając je na tyle mocno, aż mózg zarejestrował obecność bólu. Za mało żeby obudzić się z tego koszmaru. Niestety to nie sen.
- Słyszę cię. Doskonale. - powtórzyłam bezgłośnie z jakże naturalnym uśmiechem przyczepionym do twarzy, przemieszczając się między tłumami rodziców z dzieciakami, zakochanych par oraz innych świetnie bawiących się ludzi. Wesołe miasteczko pomimo swej kiczowatości musiało zapewniać im wszystkim rozrywkę, skoro na ich twarzach gościł naturalny - w przeciwieństwie do mojego - uśmiech. Już nawet nie starałam się wtopić w otoczenie. Mając na sobie umundurowanie Sceptera4 sama w sobie mogłam uchodzić za atrakcję lunaparku. Oczywiście bardzo szanowałam odzienie swoje i kolegów, lecz przyzwyczajenie się do noszenia go to zupełnie inna bajka.
Bajką, to było co innego...
- Wata cukrowa... *.* - oczy mi się zaświeciły na widok tego cudnego przysmaku. Od zawsze fascynowała mnie jej "magia". Pan wsypuje magiczny proszek zwany cukrem, wkłada magiczną pałeczkę i zaczyna odprawiać swe czary, a już za chwilkę na patyczku wyrasta puszysta chmura lepkiej słodyczy.
- Bawisz się, czy pracujesz? Nie idź tam, idiotko. - syknął mój mentor. Pfff, nawet nie zdążyłam się nacieszyć. Słabo. - Szukaj go, do cholery.
- Już, już. - przewróciłam oczami, mając serdecznie dość małpiej nawigacji według Fushimiego Saruhiko goszczącego w moim uchu. Dokładnie. Miałam być sama! A on do ostatniej chwili utrzymywał mnie w tym właśnie przekonaniu, wręczywszy absurdalnie maleńkich rozmiarów mikrofon. Aktualnie małpa siedziała po drugiej stronie, robiąc za GPS'a. A ja zmuszona byłam wykonywać każdą jego instrukcję. Cóż, takie konsekwencje powierzenia mu roli mózgu.
- Gdzie byś poszedł, jakbyś nim był? - zapytałam bezmyślnie.
- Sama siebie spytaj, a nie mi głowę zawracasz. - tsknął. - Masz coś?
- Zaręczam, dowiedziałbyś się o tym pierwszy. - odrzekłam z lekkim przekąsem. - Nic. Zero. Null. Nada.
Tsk. Chyba nie był zadowolony. Chyba? Na pewno! - To rusz dupę.
Sam byś ruszył, a nie, siedzisz sobie w cieplutkim pokoju i bawisz się w wielkiego brata. Chociaż brakuje ci kamer. - Jak mówię, że go nie ma, to go nie ma. Nie sposób pomylić go z... - Z miejsca zamarłam. Fushimi trafnie zinterpretował moje nagłe milczenie.
- Masz go?! - ożywił się. - Nie daj mu uciec! Goń go!
- D-dobra. Spokojnie. - tak naprawdę mówiłam to do siebie, gdyż w momencie w którym odnotowałam towarzystwo naszego dobrego znajomego, on także mnie zauważył. I przeszył na wskroś spojrzeniem tych swoich niebieskich paczałów.
Blond pukle, niebieskie gały. No i ta aura. Naprawdę nie da się go pomylić z żadnym innym smarkiem. Po tamtym incydencie z zawalonym budynkiem próbowałam sobie wmówić, że tak nie można. Że należy spojrzeć na to z perspektywy profesjonalnej. Dzieciak jest Strainem. No właśnie, dzieciak. Bo kiedy jednak znalazłam się już tak blisko... Aargh, nie potrafiłam tak po prostu stać się bezwzględną, no! To dziecko! Może i posiada niecodzienne, mówiąc bardzo oszczędnie, zdolności. Dla mnie to nic nie znaczy. Dziecko to dziecko. Stoję ponad nim i moim obowiązkiem jest mu pomóc. Wykonawszy przy tym swoje powinności względem pracodawcy.
Ruszyłam naprzód, ignorując już nie ponaglający ton, a okrzyki bojowe King Konga pobrzmiewające mi w uszach. Powoli i sielsko, nic się takiego nie dzieje.
- Hejo. - zagadnęłam.
- No, dawaj. Tylko nie daj się omamić tymi pierdołami, bo zabiję - dopingował Saruhiko.
Cichaj, małpo! Rozpraszasz mnie.
- Agugu.
- Eee... Agugu. - potaknęłam z uśmiechem, na dodatek szczerym. Naiwne z mojej strony, ale naprawdę mnie to rozczuliło. Zwłaszcza, że potrafił przecież mówić normalnie.
- Ciem gume.
Należało się spodziewać tego, bądź czegokolwiek podobnego. W końcu to maluch, a te kochają słodycze. W większości. Na nieszczęście dla sprzedawcy stoiska obwieszonego wzdłuż i wszerz łakociami. Od samego patrzenia można by nabawić się cukrzycy, ale do rzeczy. Musiałam powstrzymać aniołka, zanim ten za bardzo się rozochoci, bowiem straganiarz - ku swemu ogromnemu zdziwieniu - właśnie wyciągał doń ręce oczywiście z upragnionymi gumami. Okrągłe i kolorowe z pewnością cieszyły oko, choć z ząbkami zapewne było inaczej.
- Hola, hola, wolnego. Trzeba zapłacić. - ubiegłszy aniołka, odebrałam od sprzedawcy łakocie, jednocześnie wciskając mu w dłoń banknot. - Reszty nie trzeba. - to powiedziawszy, pomachałam przed oczami chłopczyka gumami, kusząc go niczym konia marchewką.
- Daaaj! Gume! - chłopiec wyciągnął prosząco rączki. I jak tu odmówić?...
- ŁAP GO, JUŻ - syknął mi do ucha Fushimi.
Morda w kubeł, małpo! -.-" Omal nie wykrzyczałam tego na głos, co mogło poskutkować dekonspiracją. Dzieciak był bystry, to widać na pierwszy rzut oka. W sumie to dziwiłam się, iż jeszcze nie zostaliśmy zdemaskowani. Póki co szło nawet nieźle, więc, do jasnej ciasnej, dajta mi zrobić to po swojemu. Jakby tego było mało, uderzyła we mnie lekka fala gorąca. Znajome uczucie napierało na czaszkę raz po raz. Zmarszczyłam brwi, skupiając się jak tylko potrafiłam najmocniej. Cholernie się bałam. Że to nie wypali, że tamto wtedy, kiedy to udało mi się stawić opór woli aniołka to tylko jakiś łut szczęścia. Jeżeli jednak stała za tym opatrzność, a nie własny mózg, to cholerne szczęście zadziałało raz jeszcze. Odczułam znaczną ulgę, gdy moją głowę opuściło niebezpiecznie narastające ciepło będące oznaką utraty kontroli nad własną wolą. Uśmiechnąwszy się szeroko, zabrałam gumy poza zasięg aniołka, co do trudnych zadań nie należało, zważywszy na jego wzrost. Sięgał mi zaledwie do pępka. Kawaii~
No a co niby robię, cepie jeden ty! -.-" Zero podejścia do dzieci. Ugh, jakim cudem jeszcze się uśmiechałam. To przechodzi ludzkie pojęcie.
- Anioooołku~! Spokojnie, uśmiechnij się. - wkładając całą duszę w utrzymanie względnego spokoju (a przede wszystkim zignorowanie małpy! -.-), przykucnęłam, zniżając się tym samym do poziomu chłopca. To pierwszy raz, gdy widziałam go z tak bliska - wrażenie okazało się piorunujące. Zmitygowałam się jednak, nie chcąc wyjść na pedofila. - Chcesz gumę~? Chcesz? - Opakowanie zaszeleściło.
- Ciem! Ciem! - wołał energicznie, ale łezki nie zniknęły. Zua onne-chan czyha na ciebie...
- Co to, przedszkole? Nie cackaj się…
- Tsk. - wymsknęło mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Boże... Całe szczęście daleko mi było do wysokiej jakości dźwięku osiąganego przez tę małpę, ale ZA CO, Boże, za co? Czemu zaszczepiasz we mnie pierwiastek Fushimiego? T^T Czym ci zawiniłam. Byłam grzeczna, no może ostatnio nie, ale aż tak bardzo się na mnie gniewasz...?
Dobra, ogar. Tego nie było.
- Bajdzio ciemy, cio? - na przekór tej małpie (i trochę po złości, przyznaję) specjalnie zaczęłam "cackać się" jeszcze bardziej. - Ale nie ma nić zia darmo, nieśtety. - przywdziałam smutny uśmieszek - A gumcie bajdzio ciom ić do aniołka.
- Daaaj. - chyba nic z tego nie zrozumiał. Nie ma co się dziwić, wyglądałam jak przygłup.
- Idiotka...
Westchnęłam głęboko, czując na policzkach nieznośne pieczenie. Wstrzymawszy się od wydania z siebie rozwścieczonego jazgotu frustracji. Aaaaargh! Jak widać wiek nie gra roli, każdy facet to cep, co mu trzeba tłumaczyć jak krowie na miedzy. -.-"
- Dostaniesz, jeżeli coś dla mnie zrobisz. Ba! - wykrzyknęłam, w jeszcze większym stopniu skupiając na sobie uwagę aniołka - Dam ci dużo więcej. Baaaadzio dużo gum. Chciałbyś?
- TAK! Tak! - podskoczył chłopczyk. - Daj!
Daj to chiński sprzedawca jaj, ale okej...
- Oczywiście. Proszę, to dla ciebie. - ofiarowałam mu wymarzony przysmak, jednocześnie mając na uwadze, aby mi się nie wymknął. Zdaje się, że mi zaufał, dał się bowiem chwycić za rączkę. I poprowadzić. - Chcesz iść na spacer~? – Jezu, czuję się jak pedofil. I to rasowy!
- Tak! Guma! - pewnie chodziło mu o to, że skoro jestem tak dobra i dałam mu gumę, to pójdzie za mną wszędzie.
- Dobra nasza - westchnął Saruhiko.
Stłumiłam śmiech, słysząc ten komentarz. To MNIE udało się go przechwycić. Dobra, żarcik, aż takiej wagi nie przywiązywałam do osobistych zasług, choć miło mieć świadomość, iż do czegoś się w końcu przydałam. Ale to nie koniec zadania, żeby spoczywać na laurach. Teraz musiałam... No właśnie, co?
Odchrząknęłam, nie chcąc wypaść zanadto nienaturalnie. Małpo, liczę na twoją rozkminę.
- Co teraz, hm? - zamilkłam na momencik, rozglądając się na boki. Moje spojrzenie padło na... - Chcesz balonika?
- Balonika! Ja ci dam balonika. Przestań się bawić, tylko bierz go i w nogi - wrzeszczał mi do ucha mój senpai niedoscigniony. Kurna! Daj się skupić.
- Ciem!
- Pytałam, CO TERAZ - oby nacisk położony na te słowa pozwolił małpie ogarnąć, iż to on jest ich adresatem - więc balonik, jeee~! - potruchtaliśmy ku panu sprzedającemu uwięzioną na sznurkach radość dla dzieciaków w najróżniejszych odcieniach i wzorach.
- Cóż za uroczy chłopczyk! Którego byś chciał? - zapytał facet. Dzieciak wyciągnął rękę ku plastikowemu Doraemonowi.
- Dolamon! Dolamon!
- Poproszę tego. - wskazałam pośpiesznie palcem - Ile płacę? - modliłam się, żeby starczyło mi pieniędzy. Nie będę mogła spełniać zachcianek aniołka w nieskończoność. A na pewno nie z pustymi kieszeniami.
- 100 jenów.
- Dzięki ci. - rzuciłam. Wyjęłam pieniądze i odebrałam balonika, wręczając go swojemu tymczasowemu pupilkowi. Teraz z tym swoim uśmiechem naprawdę wyglądał jak cherubinek, tylko aureolki i skrzydełek mu brakowało~
Ogar.
- Gdzie mam iść. - syknęłam przez zęby, do Fushimiego oczywiście. Aniołek zajął się Dolamonem, whatever.
- Widzisz ten szyld restauracji? Miń go i skręć w prawo.
- Dobra. - ścisnęłam rączkę chłopca, który z zadowoleniem podśpiewywał sobie słowa jakże ambitnego utworu, jakiego głównym i w zasadzie jedynym motywem była dupa. "Duża" i "naturalna", wedle woli kompozytora. Zadrżałam na wspomnienie tego, co ostatnio przydarzyło się zaraz po wypowiedzeniu owych słów przez aniołka, jednakże teraz nic się nie działo. I nie zanosiło się na to.
Nie tracąc więcej czasu, ruszyłam naprzód. Mały nie sprzeciwiał się. Minąwszy wywieszkę reklamującą takoyaki [borze, cudo *q* /m] i inne pyszności, przez jakie żołądek od razu się buntował, wytężyłam wzrok w poszukiwaniu niebieskiego munduru, vana, czegokolwiek. Nic.
- Gdzie jesteś...~ - nuciłam, a gdy chłopczyk spojrzał na mnie, dodałam szybko - Moja dupo naturalna~?
- Dupa! - podchwycił zachwycony maluch.
- Małpo! – zawołałam wściekle.
- Czego?
- Wah!
Podskoczyłam. Fushimi stał tuż obok. Za nim samochód. Zobaczyłam to jak na zwolnionym filmie.
- Dobra robota.
Z tymi słowami chwycił dziecko, dodajmy, że bardzo niedelikatnie. Doraemon uleciał w górę.
Chłopczyk zaczął płakać, lecz zanim zdążył w jakiś sposób uniknąć marnego losu, Fushimi wpakował go do klatki w samochodzie.
- Nie!
Ale ten już odjechał.
- ...
~***~
Wiem, że obiecałam sobie już niczym się nie usprawiedliwiać. Ale w najśmielszych przypuszczeniach nie wyobrażałam sobie takiego zakończenia sprawy. To wszystko wydarzyło się tak szybko, choć paradoksalnie czułam, jakby minęły wieki a czas się zatrzymał. W miejscu bardzo bolesnym, gdzie nie znałam innego uczucia poza goryczą, zawodem, żałością. Miałam ochotę załamać ręce, paść na kolana i się rozpłakać, podobnie jak aniołek, który w jednej chwili tak po prostu zniknął.
Yup, jedno pytanko - Co jak na razie podobało Wam się w tym opku najbardziej? Pytam, gdyż prawdopodobnie zagości ono u nas na dłużej, zobaczymy jeszcze~
Co mi się najbardziej podobało?
OdpowiedzUsuńMałpeczka oczywiście! ^3^
Z utęsknieniem czekałam na trzecią część i się w końcu doczekałam. *-*
Saruś taki "nienawidzę całego świata, niech was wszystkich piekło pochłonie", a jednak wyczuwalna jest sympatia zza jego zimnej, przesiąkniętej nienawiścią maski.
Ja się dziwię, że jeszcze nie było napier... znaczy pojedynkowania się z Misakim. Byłoby ciekawie. Jakbym oglądała to w rzeczywistości wyglądałoby to tak, że oglądam jak próbują zabić się nawzajem, a jak popcorn mi się kończy, wchodzę im w drogę i rozdzielam tych dwóch matołów. ^-^ Mój mózg jest spaczony... To przez nadmiar mang i animców oraz pisania na Messengerze z moją przyjaciółką.
Nie przedłużając tego bezsensownego komentarza, żegnam się na chwilę obecną i wracam do moich codziennych zajęć czyli grania w simsy (nie pytajcie na jakich zasadach...). Weny i do następnego~! ❤
Dzięki, dzięki~ ♥
UsuńA to łopko skupia się na Scepterze4, więc ciężko będzie o Yacchiego tutaj x"D
Miłej gry w simsy~
Zawsze można jakoś o ich relacje zahaczyć. Ciekawie by było. ^^ Ale to nie za bardzo w moim interesie co wy tam nawymyślacie w swoich tworach. XD Ważne, że są i trzeba z tego się cieszyć. Miłego dalszego tworzenia~!
UsuńZobaczymy, chociaż na obecną chwilę pojawienie się Yacchiego nie wchodzi w rachubę. Przyznaję, że pewien pomysł na plot jest i Yacchi tylko skomplikowałby sprawę (tak jak on to potrafi), zatem na razie wolimy unikać takich kłopotliwych sytuacji. Co nie znaczy, że kiedyś tam się nie pojawi, ale jest to znikomy procent szans.
UsuńDzięki za wszystkie ciepłe słowa~♥