mypersonal ~Mishina Eikichi~ Szata zdobi, ale tylko czasami

To opko spoczywało prawie pół roku na moim dysku, zupełnie nietknięte! Przepraszam, Michel...


mypersonal ~Mishina Eikichi~
Szata zdobi, ale tylko czasami





Michel rozłączył się i nonszalancko wrzucił telefon do kieszeni mundurka. To było do przewidzenia; w przeciwieństwie do niego Shougo, Ken i Takeshi nie należeli do tych, którzy szczególnie często uciekają z lekcji. Cieniasy. Nie omieszkał im tego dosadnie przekazać; mimo to sam nie miał nic przeciwko poczekaniu na nich na miejscu. Wiedział, że w końcu i tak przyjdą, dlatego spokojnym krokiem skierował się drogą wzdłuż szkoły, by po chwili dojrzeć znajomy budynek.
Więzienie Sumaru. Ach, swojska atmosfera od razu wywołała na umalowanych ustach chłopaka uśmieszek. Początkowo członkowie Gas Chamber zdecydowali się na próby tutaj z braku lepszego miejsca, ale z czasem Michel polubił to miejsce i nie wyobrażał już sobie grać nigdzie indziej. Tutejsze powietrze napawało go jakąś dobrą energią, dzięki której jego wykon prezentował się potem nienagannie. Czy raczej, nienaganniej. W końcu i tak zawsze był idealny.
Otworzył drzwi i zrobił dwa kroki w głąb, nagle jednak ekspresja zamarła mu na twarzy.
Wyczuł coś niecodziennego. Jakąś drobną, nieuchwytną zmianę, której nie umiał zidentyfikować. Nie była nieprzyjemna, ale aż się zatrzymał, nie wiedząc, co to takiego. Dopiero po chwili zrozumiał – słyszał muzykę.
Na pierwszy plan wysuwała się niepodłączona gitara całkiem niezłej jakości. Potem dołączył do niej głos: delikatny, dziewczęcy, śpiewający czysto i wysoko. Gardzący słodziutkim popem Michel skrzywiłby się z niesmakiem, gdyby ten łagodny głosik nie wykonywał właśnie całkiem mocnego, rockowego kawałka.
Chłopak na palcach minął jeden z filarów więzienia, by prowizoryczna scena, jaką urządzili w więzieniu członkowie Gas Chamber, znalazła się wreszcie w jego polu widzenia.
I wtedy zdębiał, tak bardzo wygląd siedzącej tam dziewczyny nie pasował do jej głosu.
Krótkie, postawione włosy wygolone z jednej strony. Czarna szminka i paznokcie, mocny makijaż. Skórzana kurtka, glany i ćwieki. Kolczyki, bransolety i inna niezidentyfikowana biżuteria. Wizerunek idealnie wpasowujący się w styl Gas Chamber.
Ale… Czy to możliwe? Metalówa o głosie anioła?
Żeby było zabawniej, szło jej naprawdę dobrze. Utwór brzmiał świetnie; każdy akord gitary znajdował się na swoim miejscu, również wokalowi ciężko było coś zarzucić. Michel nie ośmielił się poruszyć nawet palcem, żeby nie przerywać dziewczynie – zresztą i tak nie mógł, kompletnie oszołomiony. Ona sama nawet go nie zauważyła, z przymkniętymi oczami wykonując swoją piosenkę. Mocno podmalowane rzęsy całkowicie przesłoniły jej pole widzenia.
Wydawała się pogrążona w transie, a co ciekawsze, ten udzielił się Michelowi. Wgapił się w nią z tak głupią miną, jakiej nigdy nie pokazałby swoim koleżkom pod groźbą utraty pozycji w szkole. A gdyby tylko Tatsuya go zobaczył! Nie dałby mu żyć do końca świata.
Ale nikogo z nich tu nie było, a Michel nawet nie zdawał sobie sprawy z własnej ekspresji, pochłonięty muzyką.
Wreszcie nastąpiło ostatnie brzdąknięcie strun i utwór skończył się, a więzienie powoli spowiła cisza. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała, chłonąc resztki dźwięków, po czym uniosła wzrok… prosto na oniemiałego Michela.
Ups.
– Ach… Mishina–san – wykrztusiła speszona i umilkła, zupełnie jakby zawstydzenie nie pozwoliło jej powiedzieć nic więcej.
Michel zamrugał niczym wybudzony z głębokiego snu. Gdy zorientował się w sytuacji, szybko otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Typowe, głos zawsze zawodził go w najmniej odpowiednich chwilach.
Tymczasem dziewczyna pośpiesznie zaczęła pakować swoją gitarę do futerału.
– P-przepraszam, że bez zapytania użyłam waszej sceny. Nie wiedziałam, że macie dziś próbę. Już sobie idę.
Zeskoczywszy ze sceny, skłoniła się przed Michelem, który coraz mniej rozumiał sytuację, i ruszyła do wyjścia.
„-san”? „Przepraszam”? „Już sobie idę”?
– Czekaj.
Zatrzymała się wpół kroku, wystraszona nagłym nakazem. Powoli odwróciła się do chłopaka, wciąż z lękiem wypisanym na twarzy.
– Co do diabła? – nie należy krzyczeć na kobiety, taką zasadę wyznawał Michel, więc tylko zmarszczył brwi. – Jeśli grasz takie dobre solówy, to powinnaś walczyć o miejsce choćby z samym Axelem Rose, a nie uciekać z podkulonym ogonem. Zresztą ta scena nawet nie jest nasza.
Dziewczyna wstrzymała oddech i z jakiegoś powodu Michel zaczął obawiać się, czy zaraz dla odmiany nie dostanie hiperwentylacji. Albo tak na nią działał, albo była strasznie nerwowa. Albo jedno i drugie.
– Przepraszam – wydusiła.
– Ogarnij się. Zresztą i tak moi kumple wpadną tu dopiero za jakąś godzinę. Możesz grać do tego czasu. – stwierdził nonszalancko.
Przez moment rozważał, czy po prostu nie zostawić jej tak, a samemu uwalić się na stojącej w kącie starej sofie, ale zrezygnował. Dziewczyna naprawdę była jakaś nerwowa. Coś mu tu nie pasowało.
Zmierzył ją wzrokiem. Z pozoru typowa laska z zespołu, nawet mgliście kojarzył ją ze szkolnych korytarzy. Należała do tego typu uczniów, od których „normalni” trzymają się z daleka. Michel wiedział coś o tym, lecz nie narzekał na samotność; ona zaś wyglądała tak, jakby nadmierne kontakty społeczne wpędzały ją w paraliżujący strach.
– N-nie trzeba, i tak już skończyłam. Do widzenia.
Michel westchnął, kiedy znowu ruszyła do drzwi, jakby ją kto gonił.
– Czego się tak boisz, co?
Trafił. Gdy ponownie zwróciła się twarzą do niego, wydawała się boleśnie rozbita na milion kawałeczków.
– Co…
– Normalnie pomyślałbym, że specjalnie przyszłaś tutaj się popisać i zrobić na mnie wrażenie. To oczywiste, wszystkie dziewczyny tego chcą – Michel lekko uniósł kąciki ust. – Ale oto jestem, z całkiem niezłym wrażeniem, a ty zamiast spytać o autograf czy choćby poprosić, bym cię dotknął, uciekasz. Przecież nie spłoszył cię mój wygląd, skoro sama dotrzymujesz mi kroku.
Wystarczyła sekunda, by Michelowi też zrzedła mina. Jego słowa nie podziałały tak, jak się spodziewał, bo dziewczyna spuściła głowę.
– Jak ty to robisz…? – szepnęła. – Mi ten strój ani trochę nie pomógł…
– W czym? – nie rozumiał Michel.
– Nie widzisz? – westchnęła dziewczyna. – Jestem najbardziej nerwową osobą na świecie. Boję się wszystkiego. A gdy już spotkałam swojego idola – jej głos nagle stał się bardzo cichy – nie mam nawet odwagi poprosić go o autograf…
W jednej chwili kawałki układanki w głowie Michela wskoczyły na miejsce z niemal słyszalnym trzaskiem. Czyżby dziewczyna przebierała się w ten sposób, żeby nadać sobie pozory pewności siebie…?
Skądś już znał podobne podejście.
– Więc ty… – zaczął, ale zaskoczenie odebrało mu mowę.
– Myślałam, że może ubierając się w ten sposób stanę się bardziej otwarta. Tak jak ty, Mishina-san – dziewczyna otarła nos wierzchem dłoni. – Jedyne, co mi z tego przyszło, to to, że ludzie się mnie boją i mnie unikają. To wygodne, ale wcale nie przyjemne.
Umilkła na dobre, najwyraźniej zawstydzona własną wylewnością, tylko niepewnie przebierając okutymi w glany nogami. Tymczasem Michel z trudem powstrzymał wydanie z siebie nieartykułowanego dźwięku, który usłyszany przez niewłaściwe osoby na bank odebrałby mu szansę śpiewania przed publiką do końca życia.
Z trudem mógł uwierzyć, że dziewczyna przechodziła przez to, z czym był tak zaznajomiony.
– Jak się nazywasz? – spytał.
– _-_____ – odparła pośpiesznie.
– Może usiądziesz, _____? – Michel niby to nonszalancko wskazał starą sofę pod ścianą. – Pogadamy sobie.
Wiedział, jak to zabrzmiało, ale nie mógł pozwolić jej uciec w takiej chwili. Z jakiegoś powodu poczuł wobec tej nieśmiałej dziewczyny solidarność. I zamierzał jej o tym powiedzieć.
_____ skinęła tylko głową, ale podążyła w stronę sofy, dopiero gdy Michel to zrobił. Usiedli po przeciwległych stronach – jako że sofa była mała, i tak ta odległość nie należała do imponujących.
– Powiedziałaś, że jestem twoim idolem, co nie, _____? – zaczął Michel, a ona skinęła głową. – Dlaczego?
Większość ludzi mówiła „za wygląd”, ewentualnie „za głos”, ale _____ nie była większością ludzi.
– Lubię muzykę Gas Chamber. Podoba mi się twój styl i wokal, ale przede wszystkim… za twój charakter. – poczerwieniała. – Przepraszam, głupio to brzmi.
– Nie, nie, ale co masz na myśli? – dopytywał Michel.
– Tak jak mówiłam… Podziwiam twoją pewność siebie i łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Wszyscy cię podziwiają i czują wobec ciebie respekt. Wzbudzasz trochę grozę, ale każdy wie, że nie dręczysz słabszych. Czasem nawet im pomagasz.
_____ skubała nerwowo jedną z bransolet, a jej głos robił się coraz cichszy. Jej wypowiedź przypominała trochę niezdarne wyznanie miłości rodem z mang dla dziewcząt, które Michel kiedyś znalazł w torbie Lisy. Kiedy stwierdził, że to idiotyczne, Lisa prawie wypróbowała na nim swój nowy chwyt kung fu. Ledwo uszedł z życiem.
Ale nie uważał słów _____ za idiotyczne.
– Więc to tak – stwierdził, rozpierając się na sofie. – Cóż, przykro mi, że cię rozczaruję. Wcale nie jestem pewny siebie. Ani trochę.
– Jak to? – _____ ze zdumieniem obróciła ku niemu głowę, a jej oczy zaokrągliły się jak pięciozłotówki.
– Normalnie. Uwierzyłabyś, że w dzieciństwie byłem naprawdę przy kości? – wydał krótki śmiech, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. – Te farbowane włosy i makijaż to tylko sposób na ukrycie niskiego poczucia własnej wartości. Ale wiesz co?
Michel posłał dziewczynie uśmieszek – tym razem szczery.
– To nie strój czy fryzura pomogły mi się zmienić. Musiałem ostro wziąć się za siebie. Na szczęście miałem kumpli, którzy mnie wspierali – wyjaśnił. – Jeśli ty nie czujesz się dobrze w swojej skórze, nie zmuszaj się. Najważniejsze, żeby starać się codziennie robić małe kroki do przodu.
Kątem oka zerknął na _____ i nie bez rozbawienia stwierdził, że gapiła się na niego z rozdziawionymi ustami. Jestem wielki, pomyślał.
– Ale… – _____ najwyraźniej chciała coś powiedzieć, lecz zaraz zrzedła jej mina. – No tak. Nie mam przyjaciół.
– Jak nie? Mów mi Eikichi.
Nieoczekiwanie _____ zobaczyła, że Michel niby to obojętnie wyciąga dłoń w jej stronę. Popatrzyła na niego pytająco, a on po prostu mrugnął do niej i uścisnął jej rękę, zanim zdążyła się zorientować.
– Myślisz, że nie zdobędziesz przyjaciół z powodu twoich słabości? To nieprawda, nikt nie jest doskonały. Poza mną oczywiście – dodał żartobliwie, a wtedy _____ po raz pierwszy nieśmiało się do niego uśmiechnęła.
– N-naprawdę?
Pytanie dotyczyło przyjaciół, a nie doskonałości; Michel jednak udał, że nie zauważył. Nagle wstał z sofy, gotów wskoczyć na prowizoryczną scenę i dać czadu. Z jakiegoś powodu nagle zaczęło go nosić.
– No jasne! Chcesz zobaczyć mój najlepszy kawałek? – wyrzucił ramiona w górę i zrobił jak wariat w miejscu dwa obroty, a potem z szerokim uśmiechem złapał swój futerał na gitarę. – Jestem dziś w formie!
_____ też się podniosła. Po jej minie było widać, że całe to szaleństwo i jej się udzieliło.
– Dobra – klasnęła w dłonie. – A potem moja kolej!
– A potem może zaszczycę cię możliwością duetu?
– A może zrobimy pojedynek na riffy?
– Masz to jak w banku!
Gdyby ktoś obserwował z boku, jak rozchichotani wskakują na scenę i zaczynają wygłupiać się w sposób obrażający poważną muzykę, pewnie uznałby ich za nienormalnych. Ale nawet mimo to jedno nie ulegało wątpliwości – było im bardzo, bardzo wesoło.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

MY zachęcają do komentowania. Każde słowo jest dla nas na wagę złota! ♥

mypersonal © 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka