mypersonal ~Yata Misaki~ Happy birthday, Misaki~!


To, co przeczytacie poniżej, jest luźną kontynuacją opowiadania, które znajdziecie tutaj. Byłoby miło, gdyby ktoś zajrzał, ale oczywiście znajomość treści nie jest konieczna do czerpania radości z odbioru.
A do rzeczy: sto lat, moje dorosłe słońce... ♥


Nie wiem, co MySnow-chan brała [oczywiście słońce Italii pewnie ._.], ale to opko jest przerażające. Nie ponoszę odpowiedzialności za psychozę czytelniczki, za nią odpowiedzialna jest MySnow-chan. Cóż, wczuła się, nie było trudno...
To teraz przejdźmy do nieco oficjalniejszej części by spaczony umysł manami, bitch please~♥



Najdroższy Misaki, w dniu Twego święta
MP załoga o Tobie pamięta
Niech Ci zawsze słonko świeci
a Fushimi podnietę niesie.
Niech Homrowy ogień płonie
Co by się nie psuło zdrowie.
Bez krwi, kości, bez popiołów!
Oto hymn jest naszych Bogów,
Co swym ogniem rozpalają
Yatagarasu naszemu hołd oddając.
Spójrzta, toż to Scepter4
Zacne swe unosi miecze
Rikio aż się nam tu popłakał,
Ledwo zipie - taki biegł kawał.
Nawet nasz Saruś, choć tsyka jak zawsze
Gderliwszym już chyba być nie może.
Kusanagi zajęty z butelki polewa;
oby się za stłuczone szkło nie rozgniewał.
Mikoto-san tylko achnął,
Choć z jego strony to aż zanadto.
Reszta chłopaków zaczęła odprawiać harce
aż budynek HOMRY zadrżał niczym silnik w kosiarce
My z kolei już się oddalamy,
Życząc Misakiemu spotaknia ukochanej damy~♥



---najlepszego, życzyMY itd.








mypersonal ~Yata Misaki~
Happy Birthday, Misaki~!







Ten dzień był cudowny, chociaż wcale się taki nie zaczął.
Zacznijmy od tego, że zamiast o ósmej, wstałam wpół do dziesiątej. Zaspałam! Dlaczego? Nie mam pojęcia. Specjalnie poprzedniej nocy poszłam wcześnie (22:05, zaraz po Sherlocku) spać, żeby nie mieć rano tego problemu. I co?
Najwyraźniej miałam pecha. No, ale trudno, zagryzłam zęby i po prostu umyłam się dwa razy szybciej. Niewiele czasu na tym zyskałam, jednak to nie miało znaczenia. Koło 11 byłam już zwarta i gotowa.
A po co to wszystko?
Mój Misaki ma dziś urodziny... dwudzieste urodziny. Dorosłość, kapujecie? To podwójnie ważna okazja.
W zeszłym roku zrobiliśmy mu z tej okazji wielką imprezę (wujek Izumo jest miły i organizuje w swoim barze przyjęcia urodzinowe dla każdego członka Homry), ale dziś... Cóż. Po utracie króla Homra straciła swoją integralność. Spotykaliśmy się coraz rzadziej, a wujek pojechał do Niemiec.
Tak oto ja jedna zostałam, by uczcić ten ważny dzień z moim chłopakiem. Mi to jak najbardziej odpowiada, ale jemu musi być cholernie przykro.
Dlatego postanowiłam na własną rękę urządzić przyjęcie lepsze niż wszystkie poprzednie. Prezent czekał już od tygodnia. Ciasto właśnie się piekło. Teraz pozostało przygotować obiad, na co zostało mi mniej czasu, niż ustawa przewiduje. Ale jakoś tzeba sobie radzić. Planowałam zrobić wariację na temat chaahanu, potem zmieniłam zdanie na ramen, w końcu z braku czasu musiałam wybrać udon. Powinno się udać.
Krzątałam się sama nie wiem, jak długo. Tort wyszedł zjadliwy. Udon nieco za słony. Nie zapomniałam też oczywiście o napojach, przekąskach, ufff...
Aż dziw, że się w tym nie pogubiłam. Udało się.
A zatem czas na najważniejszy punkt programu, ściągnąć do mnie jubilata.
Wybrałam na komórce numer podpisany "Moje słońce". Po chwili w słuchawce odezwał się nieco zmęczony głos.
- Słucham. - z jego głosu wyzierała lekka irytacja, ale przede wszystkim zmęczenie. Ogólne wyczerpanie, zupełnie jakby świat istniejący dookoła egzystował tylko i wyłącznie dzięki wysysaniu zeń sił życiowych.
To naprawdę mnie bolało. Nie chciałam, żeby tak było. Dlaczego akurat on musiał płacić za całe zło, jakie miało miejsce? Był całkowicie niewinny, nie miał żadnego wpływu na to wszystko, co sprawiło, że brzmiał na tak potwornie wymiętego. To łamało mi serce. Był słońcem, które nigdy dotąd nie przygasło...
Zawahałam się. Kazać mu przychodzić do mnie teraz, nawet jeśli był niedaleko, wydało mi się nieludzkie. Ale jeszcze bardziej nieludzkie jest samotne spędzanie dwudziestych urodzin.
Z tą myślą odezwałam się ostrożnie. Musiałam przywrócić mu ten słoneczny blask, dla którego chciało mi się żyć.
- Hej, Misaki... Gdzie jesteś? Może przyszedłbyś do mnie. Nie - zaraz się poprawiłam. - Nie, przyjdź. To propozycja nie do odrzucenia.
- Huh? - po drugiej stronie słuchawki (czy raczej zegarka xD) rozległo się głębokie westchnienie przemieszane ze stłumionym syknięciem. Raczej nie miał ochoty na goszczenie u kogokolwiek i byłam w stanie to zrozumieć. Każdy potrzebował czasem samotności.
Lecz tutaj chodziło właśnie o to, aby dać mojemu słoneczku do zrozumienia, że NIE JEST sam.
- Po prostu przyjdź. Jeśli będziesz chciał, to zaraz sobie pójdziesz, ale wpadnij choć na chwilę. - przekonywałam. Nie mówiłam nic o okazji, ale oboje wiedzieliśmy, o co chodzi. Przecież nie mógł odmówić.
Przez chwilę myślałam, że już nic nie odpowie. A jeśli już, to przerwie łączność. Jednak on tylko "tsknął", a zaraz potem rzucił krótko:
- Okej. - Dopiero po tym połączenie zostało zakończone.
Westchnęłam ciężko i odłożyłam telefon gdzieś na stół. Nie zapowiadało się ciekawie. Sądząc po tej rozmowie, naprawdę mógł tylko się pokazać i odejść, odsyłając mnie na drzewo. Jednak mimo ryzyka zrobienia z siebie głupiej nie zamierzałam się poddawać. To sprawa honoru, sprawić, by były to jego najlepsze urodziny, nawet jeśli obawy mnie nie opuszczały.
Poza tym, robiąc coś dla ukochanej osoby, nie da się zrobić z siebie głupka. Tego byłam absolutnie pewna.
Czekając na niego, jeszcze raz sprawdziłam, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Jedzenie, picie, prezent, ani drobiny kurzu w domu. I siedziałam jak na szpilkach. Jak długo? Nie pamiętam, czas dłużył sie niemiłosiernie.
Aż wreszcie usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Idę! - rzuciłam się, by je otworzyć, a serce zabiło mi jak zakochanej idiotce. Jak to możliwe, że po ponad dwóch latach związku nadal tak na niego reagowałam? To cudowne i straszne zarazem.
Miałam nadzieję, że nie ujrzę za drzwiami obrazu nędzy i rozpaczy... Ale Misaki wyglądał cudownie. Kwintesencja męskości w każdym calu. Burzliwej, nieposkromionej, młodzieńczej męskości. W momencie moje nogi zwaciały, aż musiałam przytrzymać się futryny.
- Si-Siema... - burknął pod nosem, rumieniąc się nieznacznie. Cały Misaki. Serce zatrzepotało mi w piersi. Może nie będzie aż tak źle.
Zapadła niezręczna cisza, którą zechciałam przerwać dopiero po paru minutach, kiedy dotarło do mnie, że on rzeczywiście tutaj jest. Ze mną.
Zapragnęłam go przytulić, uściskać. Poczuć ciepło mojego słońca...
- Cześć... - mruknęłam nieprzytomnie, wracając ze świata fantazji do rzeczywistości. Pośpiesznie pociągnęłam go do środka, konkretnie do salonu, przez co Misaki pogubił buty. Nieważne.
- O-Oi, dziewczyno. - rzucił z deczka zaskoczony moją śmiałością, być może i przestraszony. Nieważne. Bez tego czy z tym - cały zajeżdżał urokiem. Ach, moje słoneczko~! - C-Co z tobą...? - zapytał w końcu.
W salonie, poza dwoma balonami, nie miałam żadnych dekoracji. Pozostawiwszy mego mężczyznę, tak, pełnoprawnego dorosłego faceta!, na środku pokoju, schwyciłam ze stołu skromny pakunek i nieśmiało wyciągnęłam go przed siebie. Oby prezent przydał mu się i spodobał. Specjalnie na tę okazję zamówiłam pasek do jego super wypasionego zegarka. Własnoręcznie wybrałam wzór w kruki na deskorolkach, hihi~ Ponadto w komplecie znajdował się jeszcze jeden dodatkowy.
- To dla ciebie... Wszystkiego najlepszego. - i hói. Przytuliłam go mocno, odrzucając wszelkie wątpliwości. - Rośnij zdrowo na pociechę Homry i pozostań na zawsze takim cudnym słonkiem!
Cóż za żenujące życzenia, chyba się zarumienię.
Ale nie. Nic z tych rzeczy. Ja pozostałam twarda i silna, jak przystało na przyszłą panią Yatagarasu. Na samo wspomnienie tego, co kiedyś wymsknęło się Yacie przez sen, kiedy u mnie nocował... Ach, teraz i moje policzki pokryły się pąsem. Ale to i tak było niczym w porównaniu z intensywną czerwienią lica Misakiego, który na dodatek drżał calusieńki, jakbym właśnie mu oznajmiła że jestem w ciąży, albo coś w ten deseń.
Nie, nie byłam! Tak dla jasności... .///.
A on jak stał tak stał.
Zatkało go.
- Misaki? - tylko nie mówcie, że naprawdę zaraz sobie pójdzie, skoro zapewniłam, iż nie będę go zatrzymywać... - P-powiedz coś - wydukałam, przestraszona nie na żarty, i uniosłam twarz, by móc na niego spojrzeć. Był taki męski i uroczy zarazem... ale ej no, serio, zaczynam się bać tej ciszy.
- Przepraszam za najście... - bąknął nieobecnym głosem. Nie no, serio? Ten to ma zapłon. I co to ma do rzeczy, skoro sama go tu zaprosiłam, huh? Przed momentem miałam ochotę płakać, teraz zaś z moich ust popłynął perlisty śmiech.
- Jakie najście? Jesteś u siebie. I otwórz wreszcie, chcę wiedzieć, czy ci się podoba. - cmoknęłam go w policzek.
Zdaje się, że mój całus go orzeźwił, sprowadził na ziemię, whatever. Rzeczywiście musiało tak być, skoro rumieniec stał się bardziej obfity, a sam Misaki nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, zaczął rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu.
Nic a nic nie dorósł, pomyślałam i znów zachichotałam. Ach, jak cudownie.
To dzięki niemu i dla niego byłam w stanie się śmiać. Misaki rozświetlił moje życie i nauczył uśmiechać w tak zastraszajacym tempie, że mnie samą to przeraziło. Zawdzięczałam mu tak wiele.
Należałoby się odwdzięczyć, prawda?
- W ten sposób. - delikatnie ujęłam jego dłonie w swoje i razem zaczęliśmy otwierać mój prezent. Właściwie jego prezent, ale nieważne. Powolutkuuu...
Czułam pod swoimi dłońmi drżenie jego własnych. Bidulek. Przygryzłam wargę, aby się nie roześmiać, taki był słodziachny. Widać nie przywykł do rozpieszczania. Oi, już ja mu pomogę to zmienić. Ale najpierw zajmniemy się pakunkiem.
- O tak. - instruowałam go dalej, niczym matka dbająca o prawidłowe ruchy małego bobaska. - Właśnie tak.
Jeszcze chwila i ostatnie fragmenty papieru czyściły podłogę, a naszym oczom ukazały się podarki przeznaczone dla mojego kochanego słoneczka. Skłamałabym, powiedziawszy że nie jestem podekscytowana bardziej, niż sam jubilat.
- I jak...? - drgnęłam nerwowo, przyklejona do jego pleców. Pewnie czuł rozszalałe bicie mojego serca, ale sam chyba nie miał lepiej.
Nie wyobrażałam sobie Misakiego mówiącego "Nie wiem, co powiedzieć", czy coś w tym guście. Jednak wzruszenie dało o sobie znać. Widziałam, jak przygryza wargi, próbując powstrzymać zbierające się w oczach łzy.
- Podoba ci się...? - spytałam ostrożnie, zaglądając mu w oczy. Ach, jak strasznie miałam ochotę dać mu całusa. Ale to musiało poczekać, aż moje słońce ochłonie.
Wpatrywał się w paski co najmniej tak, jakby stanowiły uosobienie kajdan mających związać go ze mną na wieczność - z dozą przerażenia. Nie powiem, moja pozycja jawiła się jako dość niepewna. Ale myślałam, że upominek się spodoba, w końcu dołożyłam wszelkich starań i rozważyłam wszystkie za i przeciw...
Taa, jakby jakieś istniały. Wiadomo było, że Yata ba bzika na punkcie wyczesanych jego zdaniem gadżetów, zatem akcesoria do jednego z nich - uwielbianego przez moje słonko zegareczka - stanowiły niemalże strzał w dziesiątkę. Przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie napotkałam tych struchlałego wzroku Misakiego.
- J-Jeny, głupia. - chyba miał zabrzmieć nieco głośniej. Jak widać nie wyszło, bywa. - O to ten cały meksyk? - ogarnął błyszczącymi oczętami nakryty stolik jak i prezent - Tylko dlatego, że mam dwadzieścia lat na papierku? Pff... - najwyraźniej teraz miał ochotę się roześmiać.
- ...Ahaha. No oczywiście, że tak. - zaśmiałam się i odetchnęłam z ulgą, po czym położyłam mu dłoń na ramieniu. Tak naprawdę zamiast ukoić jego, zrobiłam to, by podeprzeć siebie na duchu. Moja radość nie znała granic. - Chciałam, żeby ten dzień był dla ciebie wyjątkowy i żebyś miło go wspominał... Nawet jeśli poprzednie przyjęcia były bardziej huczne. Starałam się. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Co powiesz na obiad, jubilacie? Dziś każde twe życzenie zostanie spełnione.
Po wypowiedzeniu ostatniego zdania nie mogłam się oprzeć wrażeniu, iż on specjalnie unika mojego spojrzenia. Trudno się mówi, sens wypowiedzi dotarł do mnie po fakcie, a nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zamiast tego skupiłam się na dogadzaniu Misakiemu, który usiadł po turecku na podłodze, wpatrując się w PRZEOGROMNYM skupieniu w tort stojący naprzeciw niego. Zachichotałam.
- Gotowy? - wyciągnęłam zapalniczkę. Tak, kupiłam dwadzieścia świeczek! Nadmucha się chłopak.
- S-Skąd masz ogień? - wykrzyknął, śledząc z uwagą każdy mój ruch, jak gdyby strzegł mnie ode złego. Może uważał, że się sparzę, hm? Kiepski żart. Płomyki dwudziestu świeczek były niczym w porównaniu z wewnętrnym ogniem mego słoneczka~♥
- Zakosiłam wujaszkowi. On pali.
Widząc, jak na te słowa opada mu szczęka, posłałam mu promienny uśmiech i zapalilam ostatnią świeczkę. Torcik mi się udał, nie ma co.
- Spisz się, a dostaniesz kawałek z czekoladowym płatkiem i niespodziankę - puściłam mu oko, ponaglając do dmuchania.
- I koniecznie pomyśl życzenie!
Moja fanta już rozmyślała, jakie to pragnienie mogło zrodzić się w ślicznej główce Misakiego... *.*
- H-hai. - wybełkotał nieudolnie. Pochylił się do przodu i oparł dłońmi o krawędź stoliczka. Chwilę zastanawiał się nad treścią prośby, jaką jego mentalność miała zanieść do bóstwa tortów (o ile takowe istnieje x"D), lecz zanim zdążyłam mrugnąć okiem, on już ułożył usteczka w uroczy dzióbek, nadął policzki, po czym dmuchnął ile sił w płucach. A trochę tego miał, nie powiem, jako że wszystkie płomyczki zgasły jeden po drugim. Sekundę później usatysfakcjonowany Yata szczerzył się od ucha do ucha, a ja już wiedziałam, że jego męskie ego czeka na serię pochwał.
- Zdolny chłopak! Sto lat! - zaczęłam klaskać jak szalona i nim się spostrzegł, niczym ninja znalazłam się tuż obok. - A oto obiecana niespodzianka. - tak, zrobiłam to z premedytacją... Ale czy można odmówić w takich okolicznościach soczystego całusa? Prosto w usta, nie gdzieś po bokach? Mmmm.
Oderwawszy się odeń, westchnęłam cichutko wprost w jego usta. Mnie także owionął ciepły oddech spomiędzy tych słodkich warg, jakie przed chwilą całowałam. Zaparło mi dech. Misaki wyglądał przepięknie. Wiem, że to może nienajlepsze słowo dla określenia wymiaru urody faceta, bardziej pasowałoby przystojny, ale... yebać to! On po prostu był piękny. To rozanielone, zarumienione oblicze, leciutko nabrzmiałe od pieszczoty sprzed kilku minut różowe usteczka, nieobecne spojrzenie z lekka zamglonych oczu. To wszystko składało się na mój osobisty skrwawek nieba.
Nie, moje słoneczko~♥
- A więc teraz tort~ - oznajmiłam wesoło, zadowolona po "niespodziance", która bardziej przysłużyła się mi niż jemu. Ukroiłam wielki kawał z obiecanym płatkiem czekoladowym dla Misakiego i mniejszy dla siebie. Cała w skowronkach.
- Nie powinno się zacząć od normalnego żarcia...? - rzucił niepewnie.
- Hm? Ach, obiad... - zupełnie o tym zapomniałam. - W takim razie, poczekaj. - zerwałam się i pobiegłam do kuchni. Co za wtopa.
Nawet nie byłam głodna... Ale skoro tak powiedział, tak będzie. Wróciłam z udonem i całą resztą.
- Hmm? Ach, wybacz, zapomniałam. - zatrzęsłam się jak galareta. Co za wtopa. - Więc zacznijmy od udonu... Smacznego.
Ten, na moje nieszczęście, zdążył już wystygnąć. Żal. No ale nie moja wina, że słońce sparzyło mi mózg; przy Misakim zapominałam o całym świecie, a czas dookoła nas przestawał płynąć i zatrzymywał się w miejscu. Czy jakoś tak...
Yata mimo pewnych niedogosności nie narzekał, wręcz przeciwnie. Na jego twarzy igrał delikatny uśmieszek, kiedy unosił do ust pałeczki z kolejnymi porcjami makaronu. A ja mogłam tylko wpatrywać się weń z zachwytem.
Wspominałam już, jakie on ma cudowne usteczka? Zwłaszcza podczas wciągania makaronu, aww~!
Och. Tak się zagapiłam, że mój udon na pewno stał się całkiem zimny. Ale co z tego. Posiłek z Misakim to sama przyjemnosć. Nie przesadzam? Naprawdę, zupełnie straciłam głowę, ech...
A co by było, jakbym miała spożywać z nim każde śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację? Już do końca naszych dni.
Na samą myśl o tym serce zatrzepotało mi w piersi, przyspieszając do zawrotnego tempa. Jezu, co to za reakcje? Zupełnie jakbym była jakimś zakochanym podlotkie--- Chwila, w sumie to jestem...
- Heej, pobudka! - Yata pomachał mi ręką przed oczyma. Spaliłam cegłę, kiedy dotarło do mnie, w jakim stopniu wystawiłam się na pośmiewisko.
- J-już zjadłam. - wyjaśniłam pośpiesznie. Kuźwa. Muszę się ogarnąć, bo nic ze mnie nie będzie. Jakoś oprzeć się temu zniewalającemu spojrzeniu. - Oh. Tak. Smakowało?
- Nom. - skinął głową z aprobatą, a pojedyncza nić makaronu wciąż zwisała mu spomiędzy warg, przez co zaśmiałam się, już nawet nie próbując się powstrzymywać. - Było zajebiste. - chciał zrobić sztuczkę z pałeczkami, wyrzucając je w powietrze, lecz zamiast je złapać, zapatrzył się na mnie. Momentalnie zaprzestałam śmiechu, nie mogąc złapać tchu. Pałeczki upadły z głuchym stukiem na podłogę.
- ...Cieszę się. - wydusiłam. Gdzieś w najdalszym zakątku umysłu czaiła się myśl o torcie, ale kto by się nim przejmował w takiej chwili. Wytrzymaj, wytrzymaj ten wzrok. Nie jesteś aż tak miękka, co? Może dla odmiany odwróćmy role, co?
I pstro, bo i tak nie mogłam się oderwać od jego oczu. Powinnam to zaakceptować... Przecież to taka miła utrata głowy,
Kto normalny cieszył się z czegoś, co przypominało akt ścięcia łba za pomocą mentalnej gilotyny. Chyba tylko ja. Chora z miłości dziewczyna. Ta miłość doprowadzała mnie do czystego szaleństwa, białej (a może i innego koloru, kij wie) gorączki.
- Ano... Więc co teraz? - chłopak zaryzykował pytanie.
- Pora na tort? - wskazałam ukrojone już kawałki. - Chyba że masz ochotę na coś innego, tylko powiedz. - zrobilam słodką, jak mi się wydawało, minkę oddanej żony, gotowej spełnic każdą zachciankę męża. Ach, kto wie, może już niedługo... Zdusiłam w gardle pisk, jaki zrodził się na tę myśl w gardle.
- Uhm. Jest spoko. - chyba moja postawa wprawiała go w zakłopotanie. Przykro mi, kochaniutki, ale nie zamierzam rezygnować z rozpieszczania cię za żadne skarby. Rozpuszczę cię, jak dziadowski bicz~♥
- Zrób aaa. - wzięłam widelec i nabrałam tortu, po czym zbliżyłam go do usteczek mojego słońca. On, widząc to, zrobił wielkie oczy i spąsowiał nieznacznie, co rozczuliło mnie do potęgi. Ale nie poddałam się! - No, samolocik leci - zażartowałam, a gdy on wreszcie otworzył buzię, nakarmiłam go moim skromnym dziełem.
Jest taki cudowny. Misaki, nie tort.
Żuł powoli, przełknął. Wpatrywałam się w niego wyczekująco.
- Dobry?
- Nom. Czadowy. – odparł, z miejsca pąsowiejąc, a moja dusza uleciała do nieba xD
Jako że wypiek miał służyć tylko dwóm osobom, nie miał nie wiadomo jak dużych rozmiarów i uporaliśmy się z nim całkiem szybko, choć to i tak ja cały czas obsługiwalam widelec. Dość powiedzieć, że do żarcia zostały tylko jakieś czekoladki i chipsy, a przecież po napchaniu się tortem nikomu nie było do nich śpieszno.
- Co chcesz teraz robić? - spytałam, gotowa do dalszego dogadzania.
- Sam nie wiem. - wzruszył ramionami, rozluźniając się po raz pierwszy od dłuższego czasu - Może - zaczął - może po prostu posiedźmy, pogadajmy. Dawno w sumie tego nie robiliśmy, no nie?
- Racja. Stęskniłam się za tym. - westchnęłam z ulgą. Uwaliliśmy się na moją nieco twardą kanapę. I wtedy dotarło do mnie, że od jakiegoś czasu rzeczywiście nie mieliśmy do tego okazji. Homra, królowie, to wszystko zbyt przesłoniło resztę naszego świata. Niestety. - Już prawie połowa wakacji...
Jak ten czas szybko leci. Jeszcze niedawno byłam homrowym żółtodziobem, a tu proszę. Tak wiele się zmieniło.
Normalnie pewnie by się do tego nie przyznał, jednakże widocznie coś go tknęło.
- Ja też. - przyznał. Krótko i na temat, nie ma co.
- Tak? - to wyznanie rozgrzało moje serducho. Uśmiechnęlam się i oparłam głowę na ramieniu mego słońca. Czasem koledzy (szczególnie Saru -,-) śmiali sie z jego wzrostu, ale dla mnie, i tak niższej, był idealny. - Mam nadzieję, że to nie okazały się takie złe urodziny. Przez telefon sprawiałeś dość wymiętoszone wrażenie.
- W-Wymiętoszone?! - aż zadrgał nerwowo, odwracając szybko głowę - Skąd ty bierzesz takie dziwne słowa. - nie zabrzmiało jak pytanie, zapragnęłam jednak udzielić odpowiedzi.
- Tak jakoś. No wiesz, wydawałeś taki zmęczony życiem, że to aż mnie zabolało... - nie należałam do osób owijających w bawełnę, więc wyjaśniłam szczerze. Ale na samo wspomnienie tej sytuacji chciało się płakać. - Nie chcę, żeby tak było, a już zwłaszcza w twój dzień.
Strzelił dziwaczną minę, nie wiedziałam już co o tym myśleć. Wyglądał na niezdecydowanego: roześmiać się a może rozpłakać, nie wiadomo.
- _____, wiesz co? - wyciągnął rękę i zmierzwił mi czuprynę, co jakoś doń nie pasowało. Co nie znaczy, że mi się nie podobało.
- Hm? - popatrzyłam na niego spod rzęs z niepewną miną. Tylko żeby mi nie powiedział, że naprawdę jest zmęczony życiem...
- Naprawdę cię lubię, mała. - wypalił. Bez mrugnięcia okiem, bez jakiegokolwiek zająknienia. Nieraz zwalał mnie z nóg, ale dziś przeszedł samego siebie. No i to ja miałam sprawiać mu przyjemność, nie na odwrót!
- Ha... - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, kiedy wszystkie moje wnętrzności zmieniły się w galaretę. Tak działa jedno zdanie z jego ust. Lepiej nie pytajcie, co dzieje się na wyższym poziomie. - Przecież wiem - próbowałam brzmieć na pewną siebie, a wyszło jak zawsze. - Dlatego jestem tu z tobą.
- Uhm. - potaknął tylko, uśmiechając się łagodnie, co rozjaśniło jego twarz. Zupełnie jakby promienie słońca wyjrzały zza ciemnych chmur. Nakrył moją dłoń swoją własną, splatając nasze palce w nietypowym uścisku. Nie patrzył na mnie, ale i bez tego wiedziałam, że się rumieni. Bez tego nie byłby sobą.
- Moje słońce - szepnęłam. Może usłyszał, a może i nie. Kiedy jednak nasze oczy ponownie się spotkały, ja też się uśmiechnęłam. - Zagrajmy w pocky~
- Eh? - zdaje się, że tą propozycją zabawy wszystko zepsułam. Nie wyglądał na zadowolonego.
- No wiesz. To taka fajna gra, kto pierwszy dotrze do środka paluszka. - szczerzyłam się jak głupia. Jego blask oślepiał tak bardzo, że łzy szczęścia same się pojawiały.
- Wiem, n-nie jestem aż taki nieogarnięty, pff. - Przez mgnienie sekundy przypominał Fushimiego. Naprawdę, jak Bór Sosnowy kocham! Szybko jednak wrócił do dawnego siebie, speszonego Misakiego.
- To gramy? - udałam niewiniątko. Musiał wiedzieć, jaki cel miałam w tej propozycji.
- J-Jak chcesz. - odburknął, zakładając ręce na piersi i uciekając rozbieganym spojrzeniem gdzieś w sufit.
Więc zagraliśmy.
A skończyło się dokładnie tak, jak chciałam.







~OMAKE~

No ona męczyła go i męczyła. Ale on nie miał zamiaru jej wyjawić swojej słodkiej tajemnicy.
Tego, co wymyślił na swoje życzenie oczywiście.
Wymówił się słowami "A co, jak się nie spełni?".
Wreszcie dała mu spokój. Ale on wiedział. Że nawet jeżeli by jej powiedział, nie dopuścił by do niespełnienia owego życzenia.
Być z _____ na zawsze... To jedyne, czego potrzebował do szczęścia. I nie pozwoli, aby go opuściła. Nigdy.





4 komentarze :

  1. No więc Yata wszystkiego najlepszego!~

    A teraz przejdę do rzeczy~
    Yuki, opowiadanie, które jest u Ciebie na blogu po prostu.. Manami miała rację, łzy lały się wodospadem ;-;
    Kontynuacja bardzo mi się spodobała, zwłaszcza kiedy również spodziewałam się "wymiętoszonego" albo "wyjętego psu z gardła" Misakiego a tu tak jak wspomniałyście "kwintesencja męskości".
    "- Przepraszam za najście... - bąknął nieobecnym głosem." - to było cudowne, Yata czasami ma taki sam zapłon jak ja XD
    Widzę niecne plany co do niego się tu knują..
    Jego życzenie wspaniałe, jak cały on.
    Podoba mi się to jak oddałyście jego charakter - czuję jakby był oryginałem.
    Kontynuacja opowiadania była bardzo pocieszająca po jego początku, a on sam mnie urzekł. I ja również bardzo się wczułam. Za bardzo. ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsze, co wychwyciłam z powyższego koma - "Podoba mi się to jak oddałyście jego charakter - czuję jakby był oryginałem." To chyba dla mnie najlepszy komplement, jaki mogłam usłyszeć... No bo taka prawda, no~! A od MySnow-chan i tak słyszę to zbyt często *przewraca oczami*, więc... Dziękuję bardzo! *kłania się*

      A w ogóle to bardzo nam miło, że się przemogłaś i zostawiasz jakieś tam komcie. A mówiłaś, że nie wiesz co napisać, kłamczucho ty~! x"D

      Usuń
    2. Szkoda, że tylko tu...

      Usuń
    3. ...tsk [\o_o/]

      Usuń

MY zachęcają do komentowania. Każde słowo jest dla nas na wagę złota! ♥

mypersonal © 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka