Co ten Reishi w sobie ma... Nie potrafię znaleźć na to żadnego określenia. Rei-chan, to doprawdy karygodne. Mów w tej chwili, co ze mną zrobiłeś, że od ponad dwóch, trzech miesięcy (?) myślę tylko o tobie jako animcowym kochasiu. *.*
Nastrój z początku może wydać się dołujący, ale mała zmiana klimatu nie zaszkodzi. Poza tym później atmosfera robi się nieco inna. Idealne na osłodę pełnych spicznienia listopadowych dni.
BTW, CZYTAM TO JUŻ NIE WIEM KTÓRY RAZ I NIE MOGĘ PRZESTAĆ~! ♥
my:snippets ~Munakata Reishi~
Nowe czasy nie przyniosły upragnionego wytchnienia. Chociaż nie miałam nic specjalnego do roboty, nie licząc pracy i obowiązków domowych, resztę dnia mogłam spędzać śmiało na byczeniu się w najróżniejszych zakątkach domostwa. A to na łóżku, a to na kanapie, innym razem w pokoju "od herbatki".
Dupa jałowa. Wszędzie widziałam jego. Rei-chan pokazywał się na każdym kroku, tylko po to, aby zaraz zniknąć. A ja próbując znaleźć odrobinkę spokoju, przenosiłam się z tyłkiem w inne miejsce. Na próżno. Zresztą taka logika. W końcu razem mieszkaliśmy, nic więc dziwnego w tym, że każda najmniejsza rzecz w domu przypominała mi o nim.
Tak bardzo boli...
Taa, mój wywód brzmi, jakbym owdowiała. Nic z tych rzeczy, mój Rei-chan ma się całkiem dobrze i żyje. Przynajmniej taką mam nadzieję. Niee, kim ja jestem do cholery? Jakaś wierna Penelopa, żeby czekać na ukochanego do późnej starości? W istocie, Reishiego ostatnim razem widziałam... emm, nie pamiętam? No dobra, może ciutkę przesadzam. Ale w domu pojawiał się właściwie tylko po to, żeby... No żeby co. Nawet tego nie dane mi było wiedzieć, bo zanim zdążyłam się o czymkolwiek zorientować, on znowu znikał, aby znów się pojawić, a potem znowu zniknąć i tak w koło Macieju. Pierdolca można dostać.
Na początku nie obchodziło mnie, z jakimi konsekwencjami wiąże się partnerowanie Królowi. Ale mój Rei-chan nie był już jednym z tych paru władców. Może i nie wiedziałam zbyt wiele w tych tematach, lecz nie trzeba wielkich filozofii, żeby wywnioskować jedną prostą rzecz. Aktualnie to na mojego mężczyznę spadły wszelkie sprawunki dotyczące utrzymania tego całego gówna (czytać naszego pięknego kraju) w jednym kawałku. A przecież nadal miał do tego swój klan i swoje rodzime obowiązki.
No i mnie, ale, pfff, widniałam gdzieś na szarym końcu listy, jeżeli nie poza nią. Skuliłam się, podciągając kolana pod brodę, a twarz schowałam między nimi. Włosy opadły kurtyną, odcinając i tak lichy już dopływ światła. Słońce właśnie wstawało. A ja sama jak ten pieprzony palec, jakby tego było mało, odcięty od reszty swoich towarzyszy (co to, jakaś yakuza?!) i rzucony w przepaść.
Kim ja tak właściwie jestem? Już nie dla siebie samej, nie obchodziła mnie moja własna duma, niegdyś zawsze stojąca w pierwszym rzędzie. Kim jestem dla niego? Kim się stałam. A właściwie czym. NICZYM.
Ale to przecież nie tak, że jego uczucia całkowicie wygasły. Po prostu nie ma czasu, to wszystko.
Taak. Wmawiaj sobie, wmawiaj.
Trzymałam się ostatnich nadziei niczym cieniutkiej pajęczej nici. Nie miałam jednak sił dłużej walczyć, aby się po niej wspinać i wyjść z tej ciemności. Przed innymi mogłam udawać, ba, okazało się, że robienie dobrej miny do złej gry wcale nie jest takie trudne, jakie wydawało się na początku. Z takimi umiejętnościami aktorskimi należało liczyć na jakąś nagrodę. Wypchajcie się Oscarami, wsadźcie sobie te wszystkie statuetki w dupę. A mnie dajcie zobaczyć Reishiego, wy pierdolone skurwysyny...
No i pękło. Pozorny spokój przeze mnie poszukiwany poszedł się jebać w momencie, kiedy wybuchłam płaczem tak rozpaczliwym, że gdyby ktoś mnie zobaczył, najprawdopodobniej nawet nie przeżegnałby się, tylko od razu spierdolił na szczaw. Gorzka gula tkwiła w gardle, mieszając się ze słonawym smakiem łez i wciąganych smarków, lecz nawet i te po jakimś czasie przestałam zatrzymywać. Łzy płynęły, gluty zwisały, a mnie wcale to nie obchodziło, skoro nikt i tak tego nie zobaczy.
Jeszcze trochę tak posiedzę, tylko chwię... Szeptałam do siebie w myślach, chociaż mogłam krzyczeć. Przecież nikt nie usłyszy.
- R-r-rei-cha-a-an... - szlochałam w spazmach.
- Słyszę cię... - zmęczony i smutny głos. Ojej. Chyba mamy problem. Nie przewidziałam tego. Wrócił, należało się z tego cieszyć, ale... Czemu w takim momencie? Ogarnęło mnie upokorzenie na myśl, w jakim stanie mnie zastał. On sam zaś stał tam gdzieś w progu, czy coś, sama nie wiem, niewiele już do mnie docierało poza tym, że jednak wcale nie zaczął wrzeszczeć na mój widok. Zmierzył mnie tylko smutnym wzrokiem, jakby...
Minęła sekunda. Kolejna. I następna. Kiedyś w przeciągu tej chwili już dawno znajdowałabym się przy nim, wtulając się weń i wciągając jego boski zapach. Napawałabym się jego bliskością, zacałowała na śmierć i tak dalej, i tak dalej. No właśnie, kiedyś. Jak myślicie, czy w swoim obecnym stanie byłam zdolna zrobić to wszystko? Może i wykrzesałabym z siebie odrobinę wigoru, gdyby nie jeden bardzo istotny fakt.
Nie chciałam tego robić.
Nie, moment. To nie tak, że nie chcę, wręcz przeciwnie. Niczego nie pragnęłam bardziej, jak znaleźć się przy Reishim i poddać się narastającemu szaleństwu. Och, jakby tak wyrzucić ze mnie wszystko, co przetrzymywane w środku, hehe, niezły burdel by się zrobił, nie ma co. Tęskniłam za tamtymi chwilami, kiedy nie przejmowałam się niczym innym poza naszym światem. Ja, Rei-chan, nasze uczucia i nikt ani nic więcej. Problem w tym, iż wraz z upływem czasu zaczęłam patrzeć na nasz związek z innej perspektywy. Stałam się dodatkiem, jednym z wielu elementów pasujących do układanki Reishiego. Wieeem, moje chore urojenia, WIEM, DO CHOLERY, WIEM! Ale nie chciałam mu zawadzać, choćby ceną tego miało okazać się cierpienie w samotności i wyczekiwaniu na moment, kiedy mój kochany Rei-chan stanie w drzwiach i rzuci mi ochłapy, którymi i tak będę się cieszyć - chwile kiedy jesteśmy razem, a mogę policzyć je na palcach jednej ręki. Ponieważ tak bardzo cholernie go kocham.
Dlatego tak bardzo boli.
- Rei-chan... - głos miałam zachrypnięty. Gardło nieprzyjemnie piekło, mimo to nie wstrzymywałam się od nawoływania go. - Przepraszam, że musisz na to patrzeć.
- Dlaczego...? - zapytał cicho, tak cicho, że ledwo go słyszałam. To nie w porządku. Czemu jest taki spokojny? Czemu taki smutny? Nie rozumiem.... To mi jest tak źle, że wolałabym zginąć w maszynce do mięsa niż tak żyć!
Milczałam dłuższy czas, nim dotarło do mnie, co na ten temat sądzę.
- Nie wiem. - bąknęłam, spuszczając wzrok - Chyba dlatego, że... Nie chcę, żebyś oglądał mnie w takim stanie. - Jak na ironię, otarłam właśnie wytuszowane oczy, czym przyczyniłam się do "poprawienia" wizerunku. Pheh, gdyby chodziło tylko o makijaż. Ten mam w dupie. Chodziło mi o to całe lamentowanie. - Nie chciałam, żebyś widział, jak działa na mnie nasze odosobnienie. Byle chociaż ty mógł robić swoje w spokoju...
- Nie gadaj głupot i chodź tu. Koniec tematu. - przejechał dłonią po zmęczonej twarzy, po czym wyciągnął ją do mnie. I co? Tylko tyle? Chyba se jaja robisz, ja tu rozpaczam, a ty...
- To ty chodź. To ja na ciebie CZEKAM. - odparłam, poprawiając włosy wpadające mi do oczu.
Stanął nade mną, ale wcale nie poczułam się lepiej.
- Możesz usiąść obok?
Usiadł. Musieliśmy oboje wyglądać jak dwie ofiary losu.
- Przepraszam. - szepnęłam, a kolejna pojedyncza łza stoczyła się po policzku. Chciałam ją wytrzeć, zrezygnowałam z tego jednak na rzecz czegoś o wiele lepszego. Nakryłam dłoń Reishiego własną i przysunęłam się bliżej. Nasze ciała zetknęły się, poczułam bijące odeń ciepło, za którym tak dziko tęskniłam. Nie odważyłam się jednak spojrzeć mu w oczy. Bałam się zobaczyć w nich smutek, jakiego doświadczył. - Cały ten czas myślałam tylko o sobie. Przepraszam. - po wypowiedzeniu tego jednego słowa stało się tak, jakby mi ktoś zdjął z pleców ogromny ciężar. - A przecież ty też mnie kochasz.
Głupia ze mnie baba. Gadać o takich oczywistościach. Ale jak nie o tym, to o czym właściwie? Zapomniałam o wszystkim. Znów pojawił się Reishi, tym razem nie wyimaginowany, tym razem prawdziwy, wiedziałam o tym. Zwróciłam twarz w jego stronę, a zobaczywszy jego umęczone oblicze, serce ścisnęło mi się w piersi. Łzy znowu popłynęły ciurkiem, tym razem bez konkretnego powodu. Ot, bo Rei-chan. Ze zduszonym jękiem dotknęłam delikatnie jego policzka, utwierdzając się w przekonaniu, że rzeczywiście mam przed sobą autentycznego Reia-chan, nie żadną imaginację oszalałego ze zgryzoty umysłu. - Nie znikaj, proszę... - przytuliłam się do niego, a wczepiłam tak kurczowo, jakbym stanęła w obliczu niedoszłej wojny z pierdyliardami obcych chcących mi go zabrać. Spierdalajcie, nie oddam wam go!
- Nigdzie nie znikam - urwał, jakby chciał dodać coś w stylu "głuptasie", ale przecież Reishi nie używał takich słów. Nawet smucił się z klasą. Wyciągnął ramię i objął mnie przyciągając ku sobie.
- Spróbowałbyś tylko. - zagroziłam przez łzy, na co kąciki jego ust uniosły się nieco. To wystarczyło, żebym odżyła, nawet jeżeli na razie jedynie z lekka. - I z czego się śmiejesz, panie wielki królu. - dźgnęłam go w żebra.
- Z niczego. Nie śnieję się. - mruknął niemrawo, ale nieco pogodniej. Awh, Rei...
- Naprawdę przepraszam za ten cały cyrk. - policzki aż mnie zapiekły, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, jakiego przedstawienia był świadkiem. Ugh. Nie mogąc znieść siły jego wzroku, zaatakowałam go znienacka całusem. Tym był przynajmniej z początku, bowiem już niedługo usta, jakich nie smakowałam od dawna, totalnie mnie zamroczyły. Nie mogłam dłużej na niego czekać. Czy to w kontaktach fizycznych, czy w emocjonalnych, a przede wszystkim w życiu. Skoro tak sprawy się układają, to ja muszę być tą, która wyjdzie mu naprzeciw. Tak też zrobiłam, choć jak na razie tyczyło się to jedynie kwestii pocałunku. XD
Potem on przejął inicjatywę, ale na krótko. Zaraz się odsunął i spojrzał mi głęboko w oczy z tym niewysłowionym smutkiem.
Znowu zabolało. Czemu ból musi być obopólny. Gdybym tylko mogła przejąć ten należący do niego...
- Kocham cię, Rei-chan. - odwzajemniłam spojrzenie. Nie puściłam tego ciepłej dłoni ani na sekundę - Nie będę udawać, że wszystko w porządku. To i tak nic nie da. - mruknęłam smętnie. - Ale ty... Nie bierz wszystkiego na siebie. - poprosiłam - To nie tak, że masz wszystko zaraz rzucić i przybiec do mnie, bo tak chcę. Wiem, że nie robisz tego wszystkiego bez powodu. Ale - wzięłam głęboki wdech - nie zostawaj z tym sam. I nie zostawiaj mnie. Nie pomogę ci ocalić świata ani nic, mimo to... sama nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić.
- To naturalne, ale nie przejmuj się. - mruknął.
- A ty się nie przejmujesz? - jego oczy mówiły wystarczająco wiele - Nieważne, nie mówmy już o tym. - rozpięłam kołnierzyk jego koszuli. - Co powiesz na trochę snu? Musisz być padnięty. - niewiele myśląc, zagoniłam go do łóżka.
- Nie zaprzeczę. Dzięki. - westchnął ciężko i posłał mi słaby uśmiech, który jednak nieco pokrzepiał. Zadziałał uzdrawiająco, jakby ktoś podał mi dożylnie idealnie skomponowaną mieszankę szczęścia. Odwdzięczyłam się, oddając uśmiech za uśmiech, lecz moim prawdopodobnie można by oświetlić pół miasta, taka stałam się szczęśliwa. W ułamku sekundy zamieniłam się w najszczęśliwszą osobę na świecie. Wystarczyło, że był tutaj ze mną.
- Więc chodź. - zaoferowałam mu ramię - Rozbierzemy cię i zapakujemy do łóżka.
- Rozbierzesz? Miła perspektywa. - uśmiechnął się i zdjął okulary, jakby chciał się odciąć od świata dzięki swojej wadzie wzroku... Jasne, Rei-chan widzi wszystko nawet bez okularów!
Na dosłownie momencik się zawiesiłam, ulegając urokowi, jaki roztaczał mój mężczyzna. Jest tak cholernie piękny… Otrząsnęłam się, przywołując do porządku. To nie pora na wyobrażanie sobie nie wiadomo czego, kiedy Rei-chan wygląda jak psu z gardła wyjęty.
- No chodź tu do mnie. - najdelikatniej jak potrafiłam, zabrałam się za majstrowanie przy guzikach jego koszuli. Miało pójść szybko i sprawnie, ale umyślnie przeciągałam te chwile, abym miała sposobność cieszyć się nim chociaż tę maciupką odrobinę dłużej.
- Jak dobrze. - mruknął z zadowoleniem. - Dziękuję ci.
jego uśmiech roztapiał mnie jak lód w słońcu!
- Ciiii. - powiodłam dłońmi po nagiej skórze, w większej części wciąż skrytą pod materiałem. - Nawet nie wiesz, jak za tym tęskniłam. - wyznałam, dotykając jego torsu - Daj mi minutkę. - poprosiłam.
- Dam ci wieczność. - zapewnił niskim głosem, który przyprawiał o gęsią skórkę.
- Aż tyle chyba nie potrzebuję. - odpowiedziałam z uśmiechem po upływie kilku, może kilkunastu minut. Wystarczała jego obecność, nawet jeżeli chwilowa, zdołała rozwiać wszelkie wątpliwości. - Dziękuję.
- To ja dziekuję, mała. - Ahaa... Rei-chan powiedział mała. Koniec świata. O_o
- Naprawdę z tobą niedobrze, kochany... - pogłaskałam go z troską po czole, przeczesując włosy, miękkie i jedwabiste. - W tej chwili do wyrka wskakuj, o tym jak cię męczą, porozmawiamy sobie potem. - niewiele myśląc, pomogłam mu wstać i ułożyć się na materacu. Nie byłam pewna do końca, jak to odebrał, prawdopodobnie nie był zbyt zadowolony z takiego traktowania. A może jednak?
– Dzięki. – powtórzył i położył się. – Ale chodź do mnie. Samemu jest złe. – wyciągnął do mnie rękę zapraszająco.
- Nie powinieneś spać w ubraniu. - dołączyłam do niego - Dorobisz się tylko przeziębienia i taką będziesz miał pociechę. - brzmiałam jak zatroskana mamusia. Wiem. Ale kto inny miał o niego dbać, jeżeli nie ja?
– Weź już, daj spokój i daj mi spać, co? Chce śnić o tobie. To najlepszy sen. – mruknął w moje włosy obejmując mnie ciepło.
I jak tu dłużej się wykłócać... Nie pozostało mi nic poza przyzwoleniem mu na ten mały, ale zarazem najbardziej wyjątkowy ze wszystkich luksusów. Nie musiałam długo czekać, niebawem Reishi zasnął bezpiecznie u mojego boku, a wyglądał niewinnie i bezbronnie niczym małe dziecko, co kontrastowało z zajmowaną przezeń pozycją. Lecz w tym momencie nie był królem. Był po prostu moim najukochańszym Reiem-chan. Nikogo nigdy nie kochałam tak mocno, by w miłości pragnąć nie tylko brać, ale i dawać.
Uśmiechnęłam się do siebie w myślach, a niebawem i ja zasnęłam.
Mój słodki Reishi. Odnaleźliśmy nasz spokój, nasze ustronia, nawet jeżeli to tylko chwilowe.
~***~
Obudził się z dziwnym uczuciem na powiekach. Jakby zmęczenie, albo łzy. Łzy? Co? Z zaskoczeniem stwierdził, że rzeczywiście miał mokre powieki. Dziwne. I nic nie widział, ale to akurat wina okularów. Zmarszczył brwi, zbyt jasne światło wpadające przez ikono drażniło jego powieki. Sięgnął do szafki po okulary. Gdy nałożył je na nos, wreszcie coś zobaczył: i wcale go to nie ucieszyło, bowiem jego kobieta zamiast obok siedziała na podłodze. Cudnie. I mimo zalewającej go fali frustracji i zadu, uśmiechnął się pod nosem. Zdziwiło go to, ale zaraz pojął – wyglądała spokojnie, mimo zmęczenia.
Rany. Jako facet zawiodłeś, pomyślał.
Po upływie dłuższej chwili spędzonej na obserwacji jej oblicza, Reishi zauważył, jak powieki dziewczyny zaczynają drgać. Zatrzepotała rzęsami, mrużąc oczy i walcząc z sennością, lecz kiedy napotkała jego wzrok, natychmiast oprzytomniała.
– H-hej. – poderwała się, w pierwszym odruchu poprawiając włosy. Zabawne.
– Dzień dobry. – uśmiechnął się nieco szerzej, ucieszony jej widokiem. – Zapytałbym, jak się spało, ale chyba widać, że nie najlepszej. – stwierdził z żalem.
– Nie, dlaczego? – rzuciła nerwowo, najwyraźniej zdegustowana tym, że przyłapał ją w takim położeniu. Na policzkach wykwitły delikatne rumieńce. – To nie tak, że ja całą noc… Bo chciałam… – plątała się w słowach.
– Przepraszam – mruknął, wstawiając. – Cały ten czas byłaś przy mnie, a ja tego nie zauważałem. Aż dziwne, że jeszcze nie uciekłaś.
–… – chyba nie wiedziała, co powiedzieć. Milczała pewien czas, aż nie zdecydowała się pójść w jego ślady, także wstając. Wpatrywała się w niego uważnie, aż nagle zmarszczyła brwi i wymierzyła mu cios w ramię. O ile pacnięcie piąstką można takowym nazwać. – Jakbym mogła… Chyba, że tego chcesz. – zażartowała.
– Za żadne skarby. – przyciągnął ja do siebie i pogłaskał po głowie. – Nigdy ci nie pozwolę.
– No. Myślę, że już z tobą lepiej. – zaśmiała się ciepło, pozwalając się zagarnąć – Cieszę się.
– Znacznie. Dzięki. – cmoknął ja w czoło. Od razu poczuł się szczęśliwszy. Kobieto, nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy!
– Martwiłam się. Nie, nadal martwię. – odsłoniwszy się ze swoim niepokojem, spojrzała mu głęboko w oczy – Ale o czym my tu mówimy, skoro nigdy nie przestanę, heh. – przewróciła oczami. A więc i ona czuła się lepiej. Ulżyło mu. – Nie jesteś przypadkiem głodny? – bardziej stwierdziła niż spytała.
– Trochę jestem. Ale chcesz mi powiedzieć, że nie zamierzasz teraz porządnie odpocząć? – cmoknął z dezaprobatą. – Zakazuję.
– Obijałam się przez ten cały czas! – oburzyła się – Pozwól chociaż raz się wykazać i być w czymś lepszą od ciebie, hm? – nie kryła się z ambicjami. – Zaraz wracam.
– Stój – zatrzymał ją. – mówiłem, że nigdzie nie pozwolę ci wybyć. Nie ma mowy. – zaśmiał się cicho. – Musisz tu zostać.
– Ale… – zaprotestowała po raz ostatni. Nie potrafiła powiedzieć więcej „nie”. Nie kiedy był tak blisko. Tak ciepło. – W takim razie jak mam ci to wynagrodzić? – burknęła z wyrzutem.
– Cóż za absurd. – odezwał się po królewsku, sadzając ją na fotelu. – Nie ciągnij już tego nonsensu i odpręż się. Albo lepiej, pozwól mi się tym zająć.
– Jesteś niereformowalny. – uśmiech jego kobiety wyrażał zupełnie co innego, ale zachował to dla siebie. To mało istotne. Chciał skupić się na zadowoleniu jej i wynagrodzeniu wszystkich popełnionych przez niego przewinień.
– Ano tak. – pogroził jej palcem. – I, żeby mi się to więcej nie powtórzyło jasne?
– Mam wytoczyć listę swoich zarzutów nie do powtórzenia? – zdawała się nie być zbyt zadowolona. – Może powinnam zacząć od zaniedbywania moich potrzeb cielesnych? Czy może unikasz mnie specjalnie, bo wyszedłeś z wprawy~? Chyba nie chcesz powiedzieć, że nasz kochany Rei-chan – chichocząc, posłała sugestywne spojrzenie w kierunku jego krocza – ucierpiał na drodze twoich ostatnich zmagań bitewnych. – Najwyraźniej świetnie się bawiła.
– Skądże, nic podobnego. Jak w ogóle możesz posądzać mnie o takie rzeczy. – udał zranienie, ale uśmieszek zepsuł cały efekt.
Oblizała wargi. – Wiesz, że za tobą tęskniłam, prawda? – założyła nogę na nogę, nie powstrzymując uwodzicielskiego uśmiechu opanowanego do perfekcji, a używanego jak na razie do podtrzymania żartobliwej i sprośnej atmosfery.
– Wieeem. I wzajemnie. – posłał jej swój (nie)zwykly królewski uśmiech, poprawiając szkiełka, które błysnęły uroczo.
– No ba. – To oczywistość. – Zastanawiam się, o co powinnam poprosić, skoro już zaoferowałeś się spełnić „wszystko, czego sobie zażyczę”. Tak to szło mniej więcej, prawda? – Zgadza się. – przytaknął. Niedługo potem spełnił takie jej fantazje, o jakich sama nie miała nawet pojęcia.
Ooo dlugo mnie nie było przepraszam ;-;
OdpowiedzUsuńNie za bardzo lubilam niebieskich, ogolnie to Homra podbila moje serce juz na zawsze oczywiscie. Ale jak tak czytam sobie te opowiadania z niebieskim krolem to powoli zaczynam sie chyba do ieniebieskich przekonywac ^^ Opowiadanie bardzo urocze, brakowalo mi na tym blogu czegos takiego. Ale jak zawsze widac ze to wasza robotka, bo wasz styl mozna rozpoznać na kilometr.: )
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za literowki ale pisze z telefonu :(
haru~
Och, jak miło, że jesteś z nami. Że żyjesz i w ogóle *przytul*
UsuńOczywiście, Homra debest, ale przykro mi (wcaleeee xP), bo mój aktualny no.1 to Muniek. Muniuś mój, Rei-chan kochany. Borzszsz, jaki on cudny *-* OMOOOOOOOO~! ♥ itditditd.
Miło, że ktoś podziela moje zdanko odnośnie braków w powyższym stylu. Lubię smutały ze szczęśliwym zakończeniem ♥
Dzięki i pozdrowionka~