Witajta~!
Pozwólcie, że Was trochę zanudzę, zanim przejdziecie do sedna (czyt. małpy).
Hm, jego dotyczy pierwsza kwestia. Nie spodziewałam się aż takiego poruszenia wokół Fushimiego, który objawił nam obecność paru nowych osób ♥♥♥ *zaciesz* Witam je serdecznie razem z MySnow-chan. Ta jest niestety nieobecna, ale musicie wybaczyć jej bycie spiczniałą [Nie spiczniała tylko PADNIĘTA /Y] [Czepiasz się szczegółów... pfff /m] padniętą na drodze spicznienia [no i mamy kompromis xD]. Taa, w każdym bądź razie nie byłabym sobą, jakbym się nie pochwaliła, że Yukiś caaaaaaluuuutki dzień tłumaczyła chapek LSW [brzmi jak nazwa partii albo narkotyku o.O] i to KRZOKI TAKIE, ŻE JA PIERDZIU! Kowai~! No i zazdro, że umie nihona... *.*
Nie, manami wcale nie dowartościowuje się poprzez posiadanie zajebistego tłumacza. Wcaleeee~ c":
Hm... mam jeszcze jakąś sprawę?
*zastanawia się*
Pewnie przypomnę sobie, jak już opublikuję małpę. -.-"
No nic, zapraszamy do czytania. Perypetie dopiero się rozkręcają ^^
mypersonal ~Fushimi Saruhiko~
- Nie dotykaj mnie - burknąłem jak zawsze, gdy ktoś naruszał moją przestrzeń osobistą, ale tym razem nie miałem wiele do powiedzenia. Ciężko było się w ogóle ruszyć, a co dopiero wykonywać bardziej gwałtowne działania.
- Fushimi-san? Co tu się stało? - usłyszałem, jak ktoś wrzeszczy mi do ucha. Kuźwa. Walnąłbym gościa w ryj, gdyby akurat doktorki nie krępowali mi rąk.
Hidaka Akira, co... Cholera by go wzięła.
- Fushimi-san? A gdzie _____-san?
- Odwal się, do cholery - fuknąłem najgroźniej, jak potrafiłem. Pieprzony gnojek. Głupia idiotka! Niech ich wszystkich piekło pochłonie.
- Pytam jeszcze raz, co tu się wydarzyło? - Hidaka ogarnął wzrokiem budynek przed nami. Lub raczej to, co z niego zostało. - Dowiem się tego od ciebie, czy mam trudzić się przesłuchiwaniem świadków?
- Tsk. Ten drań. - mruknąłem, mając na myśli naszego kochanego 'Kapitańcia". - Wysłał żółtodzioba do łapania Straina i takie są skutki. Idiotka siedzi tam. - wskazałem ruchem głowy ruiny budynku. Coś strzykło mi w karku i znów się skrzywiłem. Upierdliwe.
Oczy Hidaki rozszerzyły się w przypływie emocji, kiedy podążył za moim wzrokiem. Jasne, przejmuj się takimi cienkimi bolkami, to ci na pewno w czymś pomoże, tsk.
Najbardziej irytującym był jednak fakt, że gdyby nie ta pomylona świruska nie rzucała mną na lewo i prawo (zajebię za to -.-), to więcej niż prawdopodobne, że leżałbym tam razem z nią.
- I nic nie zrobiłeś?! - naskoczył na mnie.
- A co miałem zrobić! Wypchnęła mnie, głupia idiotka! - to pleonazm, ale w tamtej chwili nie przejmowałem się takimi pierdołami. - Pieprzona samobójczyni!
Trochę za bardzo mnie poniosło, wiem. Aż się wierzyć nie chce, że można być tak głupim, żeby w takiej sytuacji jeszcze myśleć o upierdliwym przełożonym. Gdybym znalazł się w podobnej sytuacji z Kapitańciem, z radością patrzyłbym, jak zawala się na niego sterta gruzów.
Ale to co innego. Cholernie innego.
Aktualnie poruszony Hidaka skwitował to jedynie milczeniem. Chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale zaraz potem je zamknął. Powtarzał tę czynność jeszcze parę razy, czym wkurzył mnie niemiłosiernie. Nie miałem ochoty oglądać jego ryja, jaki w tym momencie przywodził na myśl rybę w akwarium. Gdyby tylko wypłynęła do góry brzuchem...
Od raz poczułem się lepiej.
- Myślisz, że... - Ja nie mogę, znowu zaczyna te swoje wywody! -.-
- Skąd mam wiedzieć. Masz ochotę, to sprawdź. - burknąłem ,czy raczej syknąłem. Kuźwa... Z jakiegoś powodu mnie samego naszła ochota sprawdzić. Musiałem mocno jebnąć łbem o podłogę.
znakomicie.
Oczywiście to jej wina. W końcu robiłem w jej rękach za szmacianą lalkę... -.-"
Zerknąłem, tak od niechcenia, w tamtą stronę. Pracownicy odpowiednich służb kręcili się między zgliszczami, jak robale pełzające po mrowisku, z tą jedną różnicą, iż ludzi naliczyłem niewiele. Ponadto coś jeszcze, co nie dawało mi spokoju. Szybko rozgryzłem, o co chodziło. Wszyscy poruszali się z ociąganiem, guzdrając się gorzej od niedomagających starców. Nie żeby coś, ale mogliby wykonywać swoją robotę bardziej przyzwoicie, chyba że...
Czyżby już spisali ją na straty?
Ej, zaraz. A gdzie się podział gówniarz. Mógłby teraz jej dać te nadludzkie siły, żeby się wygrzebała, czy coś. Zacząłem się rozglądać, ale on już zniknął. Kurwa! Znowu! I na dodatek... Cholera.
- Proszę zachować spokój i się nie ruszać - strofował mnie medyk, ale szczerze...? Miałem go centralnie w dupie. Już dawno przestałem słuchać. Gdzieś między jedną myślą a drugą wyłapałem, jak prosi Hidakę, aby miał na mnie baczenie. Pff, dobre sobie, takiego wała. Sam potrafię o siebie zadbać.
- F-Fushimi-san... - westchnął Akira, kładąc mi rękę na ramieniu - OGAR.
- Nie dotykaj mnie... - westchnąłem zrezygnowany, już nie mając siły się wyrywać. Splunąłem na ziemię, tak mnie to wszystko drażniło. A wszystko przez idiotkę.
- Tak myślałem - specjalnie zacieśnił uścisk, ale zaraz wycofał dłoń. Na swoje szczęście, bo już by nie żył. - Co z tym? - zapytał sanitariusza, otaksowawszy zmartwionym wzrokiem opatrunek znajdujący się na mojej lewej nodze.
- Wyliże się - padła szybka odpowiedź. Facet miał na oko koło czterdziestki i włosy lekko przyprószone siwizną. Kolejny dziad -.-" - Pod warunkiem, że nie będzie jej nadwyrężał. Uraz jest poważny, ale nie na tyle, żeby doszło do powikłań. Chyba że nasz chłopina będzie odstawiał cyrki, jak przed chwilą.
- Słyszałeś, Fushimi-san? Ogar - powtórzył Hidaka.
- Pieprz się. - mruknąłem do niego. Niżsi rangą, tacy jak on, nie mieli o mnie najlepszego zdania, a ja o nich. Nieroby cholerne. Zresztą nie miałem już okazji nic dodać, bo przyszli panowie w białych kitlach. Super.
Mnie też było miło, Fushimi-san - Hidaka przemilczał moje bluzgi, trzymając nerwy na wodzy. Zdaje się, że zrozumiał, jakie spoczywa na nim brzemię.
Ciężar kilkunastu pięter jest niczym w porównaniu z faktem o śmierci _____.
Zasłużyła sobie. Bo niby kto ją prosił o ratunek dla mnie, hm? -.-
- Pakujcie go - A ten dziad w bieli niech przestanie mówić o mnie jak o mrożonkach!
~***~
Odkąd to wierzysz w takie rzeczy, co?
Tsk, przez tę idiotkę gadałem sam ze sobą. Co jeszcze? Każesz mi śpiewać? -.-
A teraz skończyłem, gadając z NIĄ. Super, po prostu genialnie. Co za patologia.
Nawet 'tsknąć' porządnie nie mogłem przez tą pieprzoną latarkę trzymaną w zębach. Zaprzestawszy na moment przekopywania, machnąłem w zirytowaniu ręką.
- Tsk. - Uwolniwszy się od kłopotliwego pseudo-knebla, przysiadłem na piętach w kupie kamieni. Przyszedłem tutaj bez jakiegokolwiek planu, przez co narastało we mnie uczucie rozdrażnienia. Na dodatek spływałem potem. Chyba nie muszę napominać, jakie to paskudztwo? -.-
W dalszym ciągu gadam sam ze sobą. Nic nie osiągnąwszy.
Ciemno tu jak w dupie... Ten kretyn Doumyouji powiedziałby "jak w zaświatach",czy jakoś tak. Czemu w ogóle o nim myślę, to żółtodziób taki sam, jak _____. Znaczy, no. W zasadzie dobrze się dogadywali, bachory jedne.
Huh? A to co. Podniosłem się, bo zdało mi się, że widzę pod kamieniami jakieś światełko. Aż się wzdrygnąłem na nieprzyjemne skojarzenie z podobną scenerią. Pieprzone deja vu...
Zmrużyłem oczy, wyostrzając wzrok. Wąska smuga słabego światła zdawała się mieć biały kolor, jednak im bliżej podchodziłem, tym bardziej uderzała mnie niezwykłość pigmentu nadmienionej bieli. W końcu znalazłem się na tyle blisko, aby zbadać miejsce miniaturowego wyłomu. Wydobywające się zeń pasmo tak naprawdę tylko z daleka wyglądało na jednolite, bowiem całość tworzyły...
- Co, do cholery... - mruknąłem. Miniaturowe pęcherzyki różnokolorowego a zarazem bladego światła uciekły, rozpryskując się dookoła, napotykając przeszkodę w postaci mojej ręki. - Tsk. - Te małe gówna poraziły mnie prądem.
Niewiele myśląc, wziąłem szablę i rozwaliłem te gruzy. Co się będę pieprzył z gównem.
Ktoś inny zapewne podziwiałby piękno owego gówna, ale, powiedzmy sobie jasno i wyraźnie - tutaj jestem ja. I mam wyjebane. Koniec tematu. Zaparłem się mocniej, ostrze napotkało pewien opór, ale nie na długo. Nie potrzebowałem wkładać zbyt wiele wysiłku w pozbycie się migoczącego robactwa, czymkolwiek było. Zaatakowała mnie świetlista chmura, ale jedyną szkodą jaką mi wyrządziły okazało się pozostawienie jakiegoś gówna (nie zdziwiłbym się, gdyby tak się stało dosłownie) gówna, oczywiście także iskrzącego się jak gówno. Poleciały gdzieś w pizdu, mało mnie to obchodziło.
Ważniejsze znajdowało się centralnie przede mną.
Pod świetlistą kopułą, gdzieniegdzie wciąż pokrytą kamieniami, leżała ona.
Idiotka.
Skulona w pozycji embrionalnej, sam nie wiedziałem czy nieprzytomna, a może od dawna nieżywa. Nie, jednak nie martwa. Jej klatka piersiowa unosiła się powoli i miarowo. Oddychała. A więc żywa.
To jakaś kpina? Miała nie żyć. Taa... Z jakiegoś powodu wcale nie poczułem się nieszczęśliwy. W końcu, no, skończyła w ten sposób dzięki mnie. Ja się nie prosiłem, to był jej pomysł, ale mimo wszystko.
- Ej. Powiedz coś - szturchnąłem ją lekko butem. Rozległ się syk, aż przez moment pomyślałem, że ją dobiłem. Niefajna świadomość, ugh, na szczęście okazała się nieprawdą. Mocno się musiałem walnąć.
W głowę.
Tymczasem ona najzwyczajniej w świecie... Miałem ochotę rozpruć jej plecy. Odwróciła się do mnie, przekręcając na drugi bok. A więc przytomności też nie straciła. Nawet lepiej dla mnie, ale czy dla niej, nie mogłem być już tego taki pewien~ -.-
- Ha... Jeszcze chwilę... - mruknęła sennie. Nareszcie! Uniosła wciąż ciężkie powieki, przez co o mały włos nie odskoczyłem jak oparzony. Tęczówki zniknęły, zostały same białka. Dopiero gdy zamrugała, żeby pozbyć się resztek snu, oczy wróciły do normalnej barwy.
- Żadną chwilę. Rusz dupę, bo serio umrzesz. - powiedziałem zirytowany, jakby mnie to rzeczywiście obchodziło, czy żyje czy nie. W takim razie co ja tu jeszcze robię. Oto zagadka.
- Dobra, już... - znowu się przekręciła, tym razem lądując na brzuchu. Podniosła się, opierając na przednich rękach i zgiętych kolanach. Ciało drżało, jakby wciąż nieprzystosowane do zdatnego funkcjonowania. I rzeczywiście, zaraz potem padła jak długa, prosto na twarz.
- Ej. Nie rób tak. Połamiesz się - syknąłem i wyciągnąłem dłoń. - Wstawaj.
- A myślisz, że co, kurna, próbuję zrobić... - sapnęła. Wyglądało na to, że poruszanie się sprawia jej nie tyle ból, co trudność. Gdzieś to już widziałem. Niezdarnie chwyciła mnie za rękę, ale zanim ją odnalazła trochę to potrwało.
Pociągnąłem ją w górę, ale stała tak niepewnie, że w każdej chwili mogła się wywrócić. Cholera... - Tsk. Nie ma wyjścia. - mruknąłem, podtrzymując ją. - Nie wierć się, jasne? Bo jeszcze coś zwichniesz. - przemogłem się i dźwignąłem ją z ziemi. Zamierzałem przerzucić ją sobie przez ramię, ale wtedy serio mogłaby coś złamać... Upierdliwe, musiałem ją nieść jak pieprzoną księżniczkę.
Wymamrotała coś pod nosem, nie zrozumiałem nic. -.-
Nie była taka ciężka, jak z początku sądziłem, ale nie mogłem zapominać o nodze. Dotarłem tutaj o własnych siłach, po drodze pozbywając się gipsu. Upierdliwa skorupa leżała w kawałkach, gdzieś po drugiej stronie miasta. A ja oczywiście, jak to ja, miałem na to wy0je-ba-ne~!
Zapadła cisza, a ja wyniosłem ją z ruin. I co? Po co zadaję sobie tyle trudu, a może nawet i szkody na zdrowiu? Tak, wreszcie to rozgryzłem. Nurtowała mnie bowiem jedna rzecz. Wreszcie mogłem zapytać. - Ej. Idiotko. Czemu to zrobiłaś?
- Po co miałeś ginąć... Skoro i tak jesteś lepszy. - I tyle po jej gadaniu. Znowu zasnęła. A może tym razem zemdlała? Kij wie.
- Ha? Ej, nie zasypiaj! Ani mi się waż, rozumiesz?! - wrzasnąłem jej do ucha. Nie ma umierania, zanim nie odpowie. - Jesteś tak głupia, żeby się za kogoś poświęcać? To się kupy nie trzyma. Niby czemu miałabyś... - taa, pomyślałem. Sam bym się chyba nie chciał uratować. Niedorzeczność, że ona chciała.
- Mhm... - potaknęła tylko, zwieszając głowę. Ta opadła na mój tors. Powstrzymałem się od komentarzy z racji sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy.
- I tyle. - mruknąłem. - Głupia. Życie ci niemiłe, czy co...
- Z tobą na pewno. - Jeszcze miała siłę pyskować!? -.-
- Co takiego?! - warknąłem. - Kurwa... zaraz cię zabiję.
Ale nie miałem tego na myśli, niestety. Z nią jednak całkiem w porządku, zważywszy, że miała siłę się śmiać. Bo dźwięk, jaki opuścił jej usta z pewnością był śmiechem, może i słabym w brzmieniu i ochrypłym, ale jednak ŚMIECHEM. -.-
- Dobra, jak chcesz. - westchnąłem zrezygnowany. I tak nie miałem już na to siły. Ale nadal się nie dowiedziałem. Jaki był sens tego, co zrobiła.
Na dobrą sprawę mieliśmy na to jeszcze czas.
Chwila, czy ja właśnie pomyślałem o nas w liczbie mnogiej? Kurwa, znowu!
- Pytasz, dlaczego? - odezwała się po pewnym czasie, brzmiąc już trochę przytomniej. Zdążyliśmy przejść kawałek drogi. Lub raczej ja przeszedłem. Tak, muszę zaznaczać swoją rolę na każdym możliwym kroku.
- Głucha jesteś, czy co, mówiłem już trzy razy. Może łaskawie odpowiesz - burknąłem. Co za babsko...
Nie rozumiem jej.
- Zawsze jesteś taki miły? - drążyła - Mam wrażenie, że coś mi się tutaj nie zgadza. O ile się nie mylę, wróciłeś po mnie.
- Więc po co. Skoro taki jestem okropny. - nie żebym miał do niej pretensje, że tak mnie oceniła. Ale przez to rozumiałem jeszcze mniej. -Powinnaś z radością patrzeć, jak ten budynek się zwala mi na głowę. A zrobiłaś coś odwrotnego, to nielogiczne!
Znów wyszedłem z nerw. Pięknie.
- Mówiłam już - rzekła ciszej. - Nie wiem. Chyba po prostu... - zaczęła nieśmiało, wyraźnie bojąc się reakcji z mojej strony.
- Po prostu co? - ściszyłem nieco głos, żeby się nie wystraszyła przypadkiem i nie nabrała wody w usta, bo wtedy w ogóle byłbym udupiony.
- ...jesteś człowiekiem. - Jakbym o tym nie wiedział. Może jaśniej, bęcwale? Jakby czytała mi w myślach, zaraz sprostowała wcześniejszą wypowiedź. - Mimo wszystkich wad, ja... One nie przeszkadzają mi aż tak bardzo. Jesteś dobry...
- Haa? - wydusiłem bezwiednie.
Co ona gada? Musiała się walnąć w łeb tak jak ja...
Dobry. Hah, zabawne, pierwszy raz ktoś mnie tak nazywa. Sam najlepiej wiedziałem, że daleko mi od tego. Phii...
- ...Nie kpij, dobra?
- No ale przecież... - wyraźnie się wahała, zupełnie jakby będąc w pełni świadomą, że to co powiedziała, nie wypadło zbyt przekonująco. Na siłę szukała poparcia dla swoich słów? Phi, nie znajdzie. Tak przynajmniej myślałem, dopóki ona nie przeprowadziła frontalnego ataku. - Skoro po mnie wróciłeś, tak musi być - uniosła z lekka głowę, aby posłać mi umęczone spojrzenie. I dziwny uśmiech. - Możesz sobie być małpą, ale masz dobre serce. Nie rozumiem, czemu próbujesz się oszukać. Chyba tylko, żeby zachować swój 'image'. - Ostatnie słowo wypowiedziała z lekkim przekąsem.
- ...
Idiotka...
Dałem się wrobić jak ostatni cienias. Po uszy.
Robisz to specjalnie, żeby mnie ośmieszyć. Ja tylko chciałem, żebyś to WYJAŚNIŁA. A ty robisz ze mnie głupiego. Heh... chyba rzeczywiście nim jestem. Idealnie wpasowałem się w rolę upierdliwego zwierzchnika, a ty mówisz, że mam... Głupota.
I co się na mnie tak gapisz. Przestań. Zabierz ten cielęcy wzrok, wkurza mnie to. Przestań się gapić. Kuźwa, sam nie jestem lepszy. A chrzań się.
- Tsk.
- Odruch nabyty czy wrodzony? - rzuciła, nareszcie pozbawiając mnie wątpliwej przyjemności bycia obserwowanym z tak bliska - No wiesz, to całe "tsk". - zaintonowała. Co za nieudolna próba naśladownictwa.
- Tsk - znów mi się wyrwało, psiakrew. - Nie ogarniam cię, kobieto.
- A kto ci każe. - zachichotała znowu, a mi włoski na karku się zjeżyły. A to, że nie mogłem jasno zdefiniować własnej reakcji tylko przysporzyło mi kolejnych okazji do spełniania się w roli "tsykającej małpy", jak to zostało nazwane przez _____.
- Kuźwa - syknąłem nagle, jebana noga. Jakimś cudem udało mi się nie wywalić, bo wtedy oboje ładnie byśmy wyglądali. Ale ciśnie, psiakrew... ugh.
- Hę? Co jest? - wyglądała na autentycznie zaniepokojoną. - Coś ci się sta... No tak. - przerwała, spuszczając w głowę. Widać zapomniało się jej, kto jakiś czas temu wymachiwał mną w tę i nazad.
- Nic mi nie jest - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Jakoś dojdę do Tsubakimon... chyba.
- Słabo ci to wyszło, oj słabo...~ - Miała na myśli kłamstwo. O tobie mógłbym powiedzieć to samo. Poczucie winy zostało ukryte naprawdę lichą konspirą. - Przepraszam. - wydusiła. Już się nie wstrzymywała. Popłynęły łzy.
- Nie rycz. Doczłapię się. - westchnąłem, chociaż chodzenie robiło się coraz bardziej upierdliwe. Ale cóż.
- I jeszcze mnie niesiesz... - chlipała, wciągając smarki. Doprawdy, urocze. (-.-) - Jak ja mam cię teraz nazywać małpoooom... - buczała.
- Przestań się drzeć. Wkurzasz mnie. - proszę, teraz możesz.
- P-przepraszam. - bąknęła, pociągając nosem - Po prostu... Nawet jeżeli byłam pod kontrolą tamtego dziecka, to i tak jakbym robiła to ja. Przepraszam.
I co miałem jej na to powiedzieć? Nic nie szkodzi, wybaczam ci? Więc przestań już ryczeń, bo uświnisz mi ciuchy? -.-
- H-hai.
W istocie, zamilkła na dobre. Trwaliśmy w ciszy, póki nie dotarliśmy do Tsubakimon. Nie mam pojęcia, ile zajęła nam cała ta akcja. Odgrzebywanie jej, droga powrotna, wymiana zdań.
Tymczasem upierdliwe światełka pojawiły się znikąd, tak jak wcześniej zniknęły. Latały wokół, to unosząc się, to znów opadając w powietrzu, aby następnie zatoczyć łuk i wniknąć w _____. Co jest, do cholery. Idiotka zasnęła, a ja nie miałem pojęcia, co się tu dzieje.
WYJEBANE.
~***~
Z sercem w gardle przekroczyłam próg gabinetu Kapitana. Siedział wyprostowany za biurkiem, uśmiechając się uprzejmie. Naraz zdjął mnie strach, bo uśmiech ten wyglądał niemal kpiąco.
- Rany, _____-kun, słyszałem o twojej przygodzie. Dobrze się już czujesz? - w jego głosie próżno było szukać troski.
G-gdzie się podział ten człowiek sprzed paru dni, hm? Nigdy nie istniał, dopowiedziałam sobie w myślach, zanim odważyłam się potaknąć.
- Uhm, tak właśnie było, kapitanie...
- Rozumiem. Widzę, że Fushimi-kun wszystkim się zajął. Miło z jego strony, prawda?
Na próżno szukałam wsparcia u Saruhiko. To znaczy u tej tsykającej małpy. Nie wyglądał na zadowolonego z przebywania tutaj. Nie, raczej jakby truło go powietrze dzielone razem z nami.
- Uhm, t-tak.
- No więc, po co nas pan tu przyzwał, Kapitanie - burknął pod nosem Fushimi, wyglądając na niezadowolonego z całej tej sytuacji, ale sam Kapitan nie przejmował się tym.
- Żeby oczywiście pochwalić twoje bohaterstwo, Fushimi-kun - w tym miejscu mój senpai skrzywił się. - I przy okazji posłuchać szczegółów sytuacji. Będziecie tak mili? - uśmiechnął się Kapitan bez śladu wesołości.
Obserwowałam tę wymianę zdań z rosnącym niepokojem. Na dodatek zapytał o konkrety. Matko, ale się zestresowałam! Momentalnie spociłam się jak mysz w połogu. Przecież, z tego co wiem, powinien dostać raport od Hidaki-san. Ale przecież to nie może powstrzymać naszego dowódcy od przesłuchania nas osobiście.
Umm, czułam się gorzej, niż na castingu do jakiegoś reality-show. Nie żebym w jakimś brała udział, w każdym bądź razie porównanie wydało mi się tutaj pasować.
- Hidaka-kun powiedział tylko, że Fushimi-kun nie czuł się najlepiej, a _____-kun nigdzie nie było. Co więc zaszło?
Ugh, te pytania, coraz bardziej i bardziej uporczywe. A Fushimi nie palił się do odpowiedzi. Widać uznał, że i tak wiele zrobił... i niestety miał rację. Kiedy jednak cisza się przedłużyła, zrozumiał, iż to on jest tutaj wyższh rangą.
- Tsk. W trakcie pościgu za poszukiwanym Strainem doszło do niespodziewanego zajścia, zawalił się budynek. Poważniejszych ran nie odniesiono - to było perfidne kłamstwo! Kapitan widocznie wyczuł to z mojej miny, ale nic nie powiedział. - Po otrzymaniu pomocy wróciliśmy. Niestety Strain uciekł - głos Fushimiego przesiąkł nienawiścią.
Cisza. Kapitan z pewnością wiedział, jak było naprawdę. Więc po co jeszcze nas przesłuchuje? Odniosłam wrażenie, że to chytry i przebiegły człowiek. Troszczy się o swój klan, to na pewno, i w sumie da się go lubić, ale czasem wydawał się... naprawdę spaczony.
Nie miałam nic do powiedzenia. Nie wiedziałam, co mogłabym wnieść do tej rozmowy. Zasadniczo chyba nic.
- Jeśli to wszystko, to proszę wybaczyć. - nie czekając na odpowiedź, Fushimi odwrócił się i ruszył do drzwi. Ujrzałam, jak uśmiech Kapitana poszerza się. Uderzyło mnie podobieństwo tych dwóch, a zarazem jak bardzo się różnili. Z jakiegoś powodu Kapitan czerpał przyjemność z irytacji senpaia.
- Wszystko ok? - zapytałam, kiedy znaleźliśmy się już poza jaskinią lwa. - Nie wyglądasz, hm, najlepiej. - bałam się mu podpaść, zatem nie wychylałam się zbytnio. Ale jednocześnie jakoś łatwiej było mi przemóc się i wyjść z inicjatywą. Od razu przypomniała mi się nasza rozmowa. Ta będąca jednocześnie naszą najdłuższą, jeśli nie jedyną prawdziwą rozmową. Zarumieniłam się na wspomnienie objęć Saruhiko, tego jak mnie niósł. Sposób w jaki prowadziłam tamten dialog... Borze sosnowy, miej mnie w swojej opiece. Naprawdę musiałam znajdować się na granicy jawy i snu, skoro plotłam takie rzeczy. Że ja się na to odważyłam!
- Dzięki. - mruknął i znów tsyknął. Co? Już podpadłam? Co za małpa. Ale nie mogłam nic poradzić na to, że tak wyszło.
- Czy kapitan zawsze jest taki... - w poszukiwaniu właściwego słowa, zatraciłam się we własnych myślach. Skończyłam w szczerym polu - Uhm, sama nie wiem.
- Nie. Jest gorszy. Hamował się przez wzgląd na ciebie. - najwyraźniej Fushimi nie miał o nim najlepszego zdania. Jakim cudem? Przecież to król! Zauważyłam jednak niewielką zmianę w zachowaniu senpaia, bo zamiast na tym poprzestać, dodał: - ...Ale to i tak lepsze.
- O. - naprawdę błyskotliwa reakcja, _____, normalnie zaszalałaś (._.) - Tak?
- Może pójdę coś zjeść. - uso?! Chyba nie zamierza truć się tym gównem CalorieMate?
- Uhm. - przytaknęłam tylko.
- No chyba nie. - zaprotestowałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. No to ładnie.
- Co znowu? - burknął pod nosem Fushimi.
- Znowu będziesz siedział sam jak ten Kevin? - nie wiem czemu, ale nie spodobała mi się żadna z dwóch wizji, jakie mnie właśnie nawiedziły. Pierwszą z nich był Saruhiko podmieniony na Kevina. Zettai ni x.x; Drugą zaś tsykająca małpa - sama w pokoju, zdana na łaskę patologicznej wałówki.
- A co ci za różnica? Mogę robić, co chcę. - odparł obojętnie, nie zwracając już na mnie uwagi. Po prostu zmierzał do swojego pokoju! EJ!
O tym, iż znalazłam się na jego terytorium skapnęłam się, jak to przystało na idiotkę, po fakcie. c":
- Emm. I tak chciałam porozmawiać, więc... - siliłam się na beztroskie brzmienie. Dupa, dupa, dupa, wielka dupa, cytując aniołka. A właśnie, skoro już przy nim jesteśmy... - Czemu kapitan nie wspomniał nic o naszej misji? - wypowiadając to, brzmiałam już pewniej. Niepokój robi swoje.
- Bo to spaczony dziadyga - dziwne, że jeszcze mnie nie olał. - A kto ci w ogóle pozwolił tu włazić, co? Chcę zjeść w spokoju - usiadł na ziemi i wziął leżącego obok CalorieMate.
- Serio to lubisz? - wymsknęło mi się. Niegościnność gospodarza puściłam mimo uszu. Miał rację, tutaj, w obrębie tego pomieszczenia rządził on. Tsykający małpiszon. Małpiszon z niezwykle kształtnym profilem. Obserwując uważnie, jak zajada się tą swoją trucizną, znalazłam się na idealnej pozycji do podziwiania konturów mającej wyjebane, ale niepozbawionej swego rodzaju delikatności i uroku twarzy. Efekt ten pomnażała pałaszowana przez Saru pseudo-przekąska-zawierająca-wszystkie-potrzebne-składniki-odżywcze.
Mniejsze zło? Cóż, decyzja wydawała się racjonalna. Ale kogo ja oszukuję, przecież to... No kupcia w papierku po cukierku.
- Przecież mamy u siebie kucharza - zauważyłam - więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś mógł sobie dobrze podjeść. - Nieprzerwanie się weń wpatrywałam.
- Nie chce mi się. Nie potrzebuję.
Kuźwa, co za uparciuch. Specjalnie się truje, bo mu się nie chce dupy ruszyć! Niereformowalny. Aż mi się go szkoda zrobiło.
- Czy ty kiedykolwiek jadłeś normalnie? - Co prawda w dzisiejszym świecie to pojęcie względne, ale zawsze warto zapytać, co to komu szkodzi, hm.
Cisza.
Oj, słyszałeś? Odpowiedz mi, bo się wkurzę. Ale nie wkurzyłam się, bo na twarzy Fushimiego zaszła niewielka zmiana. Jakby... żal.
A potem zareagował standardowo.
- Tsk. Oczywiście, że tak.
- Jednak nie ma to jak u mamy, nie~? - zażartowałam.
- Nie. - spochmurniał jeszcze bardziej. A to z kolei zbiło mnie z tropu, bo gadanie o mamie powinno rozweselić człowieka, a nie rozeźlić... A może miał problemy. Ups.
Podeszłam nieco bliżej, ale powoli, coby go nie spłoszyć. Swojej rodzinie nie miałam nic do zarzucenia, ale o środowisku Saruhiko nie wiedziałam kompletnie nic. Jeśli dodać dwa do dwóch, czy rzeczywiście jedną z głównych podwalin dla sposobu bycia jest rodzina?
Ze snucia domysłów nic mi nie przyjdzie. Oparłam się o ścianę, utkwiwszy wzrok w czubkach butów, to znowu wpatrując w przestrzeń gdzieś za głową Fushimiego.
- Chciałbyś zjeść coś konkretnego? - Nie mam złych zamiarów. To chciałam mu przekazać. No i to nie tak, że musiałam się odwdzięczać. Chciałam sprawić mu jakąś przyjemność.
- Nie potrzebuję - mruknął wrzucając papierek po truciźnie, znaczy przekąsce, do śmietnika. Zdawał się jeszcze bardziej ponury niż zwykle... Czyżbym zepsuła mu humor?
Czemu jeszcze mnie stąd nie wykopał? Takie to pytanie krążyło mi po głowie. Nie zanosiło się, aby miał się wyspowiadać, nawet jeśli bym naciskała. Ale nie byłabym sobą, gdybym tego nie robiła~ Także co za różnica. Czy to wrodzona upartość, czy nabyta (nie pytajcie jak xD) upierdliwość, i tak będę cisnąć dalej, dopóki nie zasadzą mi mentalnego kopa.
- Czemu nie pozwolisz mi się trochę rozerwać. - nie żeby pasjonowało mnie stanie przy garach. Bardziej interesowała mnie twoja reakcja, małpo.
- O co ci chodzi? O gotowanie? - podniósł nagle głowę i zmierzył mnie zeźlonym wzrokiem. Lekko podniósł głos, jakby coś go rozzłościło. - Po co ci to? Mówiłem, że... nie potrzebuję. - przeklnął coś pod nosem.
- A co mnie to? - odpyskowałam, na co zdziwiliśmy się oboje i to konkretnie. No proszę, Saru uwalnia schowany głęboko pazur, jakiego używałam zwykle jedynie w domu.
- Tsk. Rób, co chcesz. Nie interesuje mnie to. A w ogóle to wyjdź, chcę zostać sam.
Zaczyna się. Pazur natrafił na przeszkodę, nie zamierzałam jednak jeszcze go chować. Potrzebowałam tylko naostrzyć.
- Zazwyczaj szanuję czyjąś prywatność i w ogóle - zaczęłam - ale twojej, ni chu chu, nie jestem w stanie. Powiedz mi, dlaczego?
Co takiego w tobie jest...? - dopowiedziałam sobie w głowie.
- Boś wścibska i upierdliwa baba.
Nie ma to jak usłyszeć coś miłego od kumpla.
- Niezupełnie o to mi chodziło - założyłam włosy za ucho - poza tym to akurat wiem.
Serce przyspieszyło w oczekiwaniu na odpowiedź, zwłaszcza że wpatrywałam się w niego nieprzerwanie, licząc... na co tak właściwie? Że odwzajemni to spojrzenie? Podświadomie najwidoczniej tego właśnie chciałam, nawet jeżeli nie odnalazłabym w jego oczach nich poza zbulwersowaniem już i tak nieźle uzewnętrznionym.
- W takim razie nie masz po co zadawać bezsensowne pytania. Tsk.
- Nie są bezsensowne. - zaprzeczyłam, zakładając ręce na piersi. Widzę, że rozmawiając z nim naprawdę trzeba nazywać rzeczy po imieniu, skoro wykazuje się taką ignorancją. Nawet nie potrafi użyć wyobraźni i domyśleć się, a przecież chodzi o niego, no! - Miałam na myśli ciebie.
Ja do nikogo się nie wtrącam. - burknął, jakby naprawdę nie wyczaił, o co mi chodzi. Co za dekiel, no.
- Ty całkowicie jesteś poza kadrem. - westchnęłam, przyłożywszy zewnętrzną stronę dłoni do czoła na znak umęczenia.
- Super, coś jeszcze? - spytał takim tonem, jakby chciał mnie wygonić. Co zresztą nie byłoby wcale takie dziwne, zważywszy na to, że siedziałam mu na głowie... Nie dosłownie!
Nie dam się stąd wykopać tak łatwo. Darujmy już sobie jednak kwestie prywatne, ich roztrząsanie nie dawało większych rezultatów. Nie żebym na jakieś liczyła, wcale~ c":
- Co masz zamiar zrobić odnośnie aniołka? - kiedy zerknął na mnie spod byka, połapałam się, że on przecież nie wie, kogo mam na myśli. Policzki nieznośnie zapiekły, ugh. - Znaczy dziecka. Ja. - zmarszczyłam brwi, obejmując się ramionami, jakoby mogło mi to zapewnić bezpieczeństwo przed wyimaginowanym napadem ze strony rzeczonego Straina. - Ja nie wiem, jak to dokładnie się wtedy stało. Ale sprzeciwiłam się jego woli.
- Złapię go i tym razem nie dam ci spieprzyć roboty - mruknął z niezadowoleniem. - Sprzeciwiłaś czy nie, i tak jesteśmy w tej samej czarnej dupie, co wcześniej. Czy raczej wielkie dupie - wow, zdobył się na żart?!
Uniósłszy kąciki ust w łagodnym uśmiechu, pomyślałam, że jednak istnieje cień szansy na to, abym się nie myliła.
Fushimi Saruhiko naprawdę ma dobre serce.
Chwila, ale co dobre serce ma niby wspólnego z trwającym zaledwie sekundę objawieniem poczucia humoru wątłego jak sucha gałązka na wietrze.
Nieważne. Odepchnęłam te myśli na boczny tor, ponownie skupiając się na aniołku. Czułam się trochę nie fair, wykorzystując go do znalezienia z Fushimim wspólnego języka, ale tak już funkcjonował ten świat i przydałoby się to zaakceptować. A przy okazji czuwać nad dzieciakiem, co niestety nie będzie należało do najłatwiejszych zadań i to nie dlatego, że miał zdolności jakie miał. Najtrudniejsze w tym wszystkim będzie przekonanie małpy do tego, aby pozwolił mi sobie pomóc raz jeszcze (lub raczej po raz pierwszy, zważywszy na fakt mojego wcześniejszego spartolenia sprawy).
- Ale przyznasz, że to może się przydać, prawda? - spróbowałam swoich sił. Manewry czas zacząć.
- Co niby?
- Spójrz na mnie, proszę.
Z ociąganiem odwrócił ku mnie głowę i z równą niechęcią zaszczycił mnie wzrokiem. Na szczęście nie wyglądał, jakby chciał mnie zabić.
Mimo to odczułam potrzebę zwilżenia zaschniętego gardła, przełknęłam więc ślinę.
- Ten opór. On nie jest normalny, mam rację? - z tego co wywnioskowałam, nie ja pierwsza padłam 'ofiarą' aniołka. Przeglądając akta, nigdzie nie natknęłam się na przypadek, kiedy to ktokolwiek byłby w stanie wykazać sprzeciw przeciwko tamtemu dziecku.
- Zdecydowanie nie jest. To oczywiste. - odniosłam wrażenie, że chciał coś dodać, ale nie powiedział już nic więcej, a jedynie skupił wzrok na podłodze, głęboko się nad czymś zastanawiając.
I cóż... Sama nie wiedziałam.
Połowa sukcesu za mną! No bo zmusiłam go do przemyślenia paru spraw, a to z pewnością początek czegoś dobrego! Mentalnie już zacierałam łapki, mając jednocześnie nadzieję, że tym razem nie dam żadnej plamy.
Wiem, wyjątkowo ambitnie jak na początek~ ^.^
Dotarłam~! Zajęło, mi to trochę, ale to przez ogrom rozdziału ^^"" książkę mogę łyknąć w jeden dzień, ale tak długie opka, na internetach męczę, po kilka dni, no bo czemu nie, nie? Chuj, że potem połowy nie pamiętam i dziwię się jak debil ;_;
OdpowiedzUsuńNie żeby znaczyło, to, że mi się nie podobało (///▽///) podobało się i to bardzo, jestem ciekawa ciągu dalszego bo będzie hm~?
Teksty i przemyślenia małpy, są cudowne, dokładnie takie jak lubię - wulgarne i dobitne, bo po cholerę owijać w bawełnę ;3;
Za dużo emotkuje.
Pozdrawiam i czekam na kontynuację~
Dzięki wielkie za miłe słowa.
UsuńHura, udało mi się...