my:snippets ~Eric Sutr~ I'm sorry



Słodziak Eric, mój ulubiony "alfabeciarz" z Homry. Zna angielski i jest taki fajny.


To żesz się rozpisała, pff... 
Nieważne. Mówię Wam, nie spodziewałam się, ale... TAK CHOLERNIE ZAJEBIŚCIE MI SIĘ TO PISAŁO, ŻE MUSITA TO PRZECZYTAĆ! ♥,♥ Moim zdaniem to jedno z lepszych opek tutaj, ale mogę mieć spaczone gusta~ .3.
Chyba mam już dość cukrów... Dlatego na składzie prywatnym powstaje coś innego (Kirishima i ktoś jeszcze, ale nie zdradzę, żeby nie zapeszać xD). 







my:snippets ~Eric Sutr~
I'm sorry






- Co za dupek! - zirytowana, tupnęłam nogą, powstrzymując się od trzaśnięcia komórką w chodnik. Zagryzłam wargę, a policzki okryły się pąsem, kiedy mijająca mnie grupka ludzi skomentowała moje dziecinne zachowanie chichotami i rozbawionymi spojrzeniami. Zamaszystym krokiem ruszyłam przed siebie.
Gdyby tylko wiedzieli, że to nie ja jestem tutaj największym dzieciuchem.
Co ten Eric sobie wyobraża?! - krzyczałam w myślach. Umówiłam się z nim na dzisiejsze popołudnie. Mieliśmy spędzić je razem, włócząc się bez celu. Ostatnio zaczęło mi trochę tego brakować, jako że wiele czasu poświęcał Homrze, swojemu klanowi. Miał tam ostatnio trochę do roboty (wolałam nie wnikać w ich "wojny"), a mnie, zwyczajnej dziewczynie bohatera (skreślić) dzieciaka pozostawało jedynie czekać, aż Eric sam, z łaski swojej, zacznie się dobijać do moich drzwi. Jak to zawsze bywało.
Nie przeszkadzało mi to. Ot, może jedynie fakt, iż czasem zdarzało się mu gdzieniegdzie zadrapać. Robiłam za jego prywatny punkt medyczny, hehe. Wieem, może to nie fair, ale czasem chciałam, żeby coś (oczywiście bez przesady!) przydarzało mu się jak najczęściej...
Nie widzieliśmy się dość długo. Czy to nie normalne, że zaczęłam tęsknić...? Tak więc sama zaczęłam się doń dobijać. I tak wyszło, że ustaliliśmy termin spotkania na dziś. Niestety mój chłopak albo miał za nic obietnice złożone swojej dziewczynie, albo...
Nie, nie dopuszczałam myśli, że mogłoby mu przytrafić się coś o wiele gorszego.
Zwolniłam kroku, gdy oczy zarejestrowały obecność czegoś znajomego w mijanym krajobrazie. Miałam ochotę roześmiać się sobie w twarz, ponieważ przypadek, przeznaczenie, a może inne gówno przywiało mnie tutaj.
Centralnie pod bar Homra.
Byłam tutaj tylko raz, jeden jedyny, kiedy to... Hm, a czy to ważne? Jeżeli Eric jest tutaj, wszystko ułoży się samo.
Zatłukę gnoja, choćby na miejscu. c":
I był. Siedział przy jednym ze stolików, jakiś naburmuszony. Nawet jego "opiekun" Fujishima-san trzymał się od niego z daleka.
Nie zawracałam sobie gitary witaniem się z kimkolwiek. Podeszłam prosto do niego, mając ochotę trzasnąć go prosto w pysk. W tę mordę, którą tak uwielbiałam, no...! Przemogłam się jednak od wszczęcia burdy, bądź co bądź, ktoś tu powinien robić za tego rozsądnego.
- Masz mi coś do powiedzenia, hm? - założyłam ręce na piersi, marszcząc brwi.
Spojrzał na mnie spode łba.
- Czego znowu chcesz.
- No i ten się jeszcze pyta. - warknęłam pod nosem, ledwo powstrzymując się od wzniesienia okrzyków bojowych. Strzeżcie się zdenerwowanej laski. Momentalnie udzielił mi się jego nastrój. W innej sytuacji pewnie dociekałabym, o co jemu się rozchodzi, ale w tym momencie interesowało mnie tylko jedno.
- Może by tak hrabia Sutr - wycedziłam z przekąsem, machając mu telefonem przed oczyma - zechciał łaskawie odebrać telefon od swojej dziewczyny, co?!
- Przestań jęczeć. Głowa mnie boli - mruknął zmęczonym głosem. Kątem oka zerknął na Fujishimę, ale on szybko czmychnął za bar.
- Zaraz szlag mnie jasny trafi! - podniosłam głos, zapominając, że przecież nie jestem u siebie, tylko w miejscu publicznym. W dupie z tym. - Nie "jęczałam" ci co najmniej z miesiąc (no może trochę mniej, tak o połowę), a ty mi tu z bolącym łbem wyjeżdżasz!? - trzęsłam się, sfrustrowana tym, w jakim stopniu daję pomiatać sobą i swoimi uczuciami.
- Ciszej, for God's sake... - skrzywił się, jakby mu ktoś wsadził cytrynę nie powiem gdzie. To tej jęczącej gęby oczywiście. - Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - zapytał wreszcie.
I wtedy jakby stado bizonów po mnie przebiegło. Momentalnie straciłam cały zapał, a w oczach wezbrały łzy. Nie no, tylko nie to! Nienawidziłam płakać, a na rzecz tego pajaca to już w ogóle nie chciałam tracić czegokolwiek. Zacisnąwszy pięści, spuściłam wzrok, utkwiwszy go w czubkach własnych butów. Zabawne, jak bardzo trywialne bywają myśli w takich momentach, ale najwyraźniej to nic takiego, skoro pomyślałam o tym, że niepotrzebnie zakładałam ulubione zamszowe kozaczki, których strzegłam jak oka w głowie.
Ponieważ gdzieś tliła się jeszcze jakaś wątła iskierka nadziei, przełknęłam ślinę, po czym zapytałam cicho:
- To jakiś twój żart, nie? Eric...?
Ale tamten najwyraźniej zupełnie nie rozumiał, o czym rozprawiałam.
- Tak, to żart, że przychodzisz tu i robisz mi siarę przy kumplach. Myślałem, że jesteś mądrzejsza - teraz dla odmiany brzmiał na znudzonego. Ciekawe, bo nikt nie wyglądał na rozbawionego "siarą", jeśli już to przerażonego zachowaniem tego debila.
Nie tego spodziewałam się po dzisiejszym dniu.
- Skoro jestem niczym jak "siarą", wychodzę. - odruchowo przetarłam oczy. Na kłykciach pozostała rozmazana czarna smuga, ślad po tuszu. Był on totalną błahostką, niczym w porównaniu z bólem, jaki sprawiły mi słowa Erica wciąż odbijające się echem w moich uszach. Czas, podczas którego będą to robić dalej będzie trwał jeszcze długo, wiedziałam o tym bardzo dobrze. Nie była to nasza pierwsza utarczka, oboje z Sutrem byliśmy gdzieś w środku awanturnikami. Co najciekawsze w taki właśnie sposób oboje się poznaliśmy.
Siarą to jest to, że nawet w tej chwili wciąż pragnęłam, żeby rzucić mu się na szyję. Kolejna ja chciała sprać go na kwaśne jabłko, inna tylko ochrzanić. Ale na obecną chwilę najbliżej znajdowała się ta ja, która nie życzyła sobie niczego więcej poza skuleniem się w kłębek i wyciu do usranej śmierci.
Tak też się stało.
- Dupek! - krzyknęłam na odchodne, wybiegając z tego pieprzonego baru. Po drodze wpadłam na kogoś w przejściu, nie widziałam kogo. Jeszcze czego, skoro dysponowałam oczami jak u kreta, przez słone krople nie widziałam nic. Wymamrotałam coś, co miało robić za przeprosiny, a potem ruszyłam pędem przed siebie. Nieważne, ile bym nie biegła, zadając sobie coraz większe cierpienie fizyczne. Nijak równał się on z tym, jakie katusze przeżywałam w środku.



~***~



Czy można płakać na sucho? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale najwidoczniej istnieje taka możliwość, skoro od ponad doby właśnie to robiłam. Nie wiem, kiedy łzy przestały płynąć. Możliwe, że niedługo po tym, jak padłam na łóżko, wciąż pozostając w ubraniu. Zakopana po uszy w pościel, za jedynych towarzyszy mając mokrą poduszkę przyklejoną do policzka oraz kocioł myśli, przeleżałam zwinięta w kłębek resztę poprzedniego dnia, noc, a także i dziś.
Co za dupek. Co za dupek. Co za dupek.
Myślałam w kółko tylko o tym, jednak potem pojawiło się coś jeszcze.
Ale i tak go kocham jak idiotka. Jak widać to było jednostronne, hm? Widać trafienie na kogoś, kto odwzajemni uczucia, nie było mi pisane.
- Co za dupek... - chlipałam.
- Masz rację.
AAA ZAWAŁ!
Nie, nie zawał. Zapomniałam o tym, że ten dupek nadal miał klucze od mojego domu. I skorzystał z nich akurat teraz. Po co? Żeby się ze mnie nabijać?
- BORZE SOSNOWY! - wrzasnęłam, poderwawszy się na łóżku, ale że robiłam za nadzienie w kokonie z kołdry, musiało skończyć się tak, jak się skończyło. Czyli na podłodze.
Super. Czemu za każdym razem musiałam wychodzić na ofiarę losu. -.-"
- Uh... To ja. - mruknął Eric pod nosem, patrząc w podłogę, czyli w zasadzie nie różniło się to niczym od patrzenia na mnie. Ale siara. Ale zaraz... Nie wyglądał, jakby miał mnie obśmiać. I nie brzmiał tak. Ze spuszczoną głową unikał mojego wzroku. Co kurde?
- Po kiego wała tu przylazłeś. - burknęłam, przez co nie zabrzmiało to ani trochę jak pytanie, bardziej jak wyrzut - Aaa, już mam~! - uderzyłam pięścią w otwartą dłoń, stawiając na przesadny melodramatyzm. Tylko to mogło pomóc mi wyjść z tego z twarzą. - Jesteś bez kolegów, co~? Czyli przestałam być "siarą"? - coraz trudniej przychodziło mi panowanie nad sobą - Niestety musi się hrabia Sutr obejść smakiem, bo nie mam najmniejszego zamiaru robić za pańską zabaweczkę.
Utytułowanie, jakie wymyśliłam wczoraj pod wpływem emocji spodobało mi się jako przytyk. I podziałało, Eric wyraźnie na nie zareagował. Nie spodziewałam się tylko jednego - sposobu, w jaki to uczyni.
- T-taa. Wiem. - urwał, jakby zastanawiając się, co dalej powiedzieć. - Możesz dać mi w twarz, zanim mnie stąd wykopiesz. C-chciałem tylko... Zachowałem się jak świnia. Więc...
SERIO? ZAMIERZAŁ TO POWIEDZIEĆ?
- Przepraszam.
_____ umarła.
Dobra, tak serio to nie umarłam, ale... Borze. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że Eric kiedykolwiek kogoś przeprosi.
Nie potrafiłam nazwać uczucia, jakie mnie ogarnęło. Miło? No cóż, to na pewno, lecz nie o to akurat mi chodziło. Bardziej jakby zdezorientowanie, choć to i tak nie najlepsze określenie.
Za mało, ażeby objąć tym mój szok.
Odchrząknęłam, zdawszy sobie sprawę, że milczenie przedłuża się w nieskończoność.
- Klucze. - bąknęłam, wyciągając rękę przed siebie.
- A, tak. Masz. - podał mi pęczek trzymany w ręku, przyozdobiony breloczkiem w kształcie psa. Chyba westchnął.
I co? Tylko tyle? To wszystko ma się skończyć ot tak? Jakbyśmy rozwiązywali jakąś transakcję.
Nie, dla mnie z pewnością wyglądało to inaczej. Ale co miałam zrobić z nim? Nie jestem żadnym pieprzonym jasnowidzem, żeby wiedzieć, co inni sobie myślą. Zwykle nie miałam kłopotu z odczytaniem tego z twarzy Erica, jednak teraz wyglądał po prostu... tak zwyczajnie.
Dawno go takim nie widziałam.
Wtedy nagle on przerwał ciszę kolejnym westchnieniem. Zamrugałam, wracając na ziemię. Do pokoiku, w którym nieraz opatrywałam mu najróżniejsze szramy i tym podobne rany, wymieniając się przy tym kąśliwymi uwagami na swój temat, co na swój sposób zastępowało nam zwyczajny flirt.
I wtedy dotarło do mnie coś niesamowicie ważnego. Ja nadal nie puściłam jego dłoni.
Nie chciałam.
W zewnętrznym kąciku oka zamajaczyła mi wilgoć.
- No to... cześć. Było miło. - mruknął, zamierzając się odsunąć, ale nie pozwoliłam mu. Nie, po prostu, nie!
- Zaczekaj! - nie pozwoliłam jego ręce wymknąć się. Po chwili zakleszczyłam się własnymi wokół jego ciała, łapiąc się go kurczowo jak tonący czegokolwiek w pobliżu. Ale on nie jest czymkolwiek. Jest moim hrabią Sutrem. - Naprawdę jesteś dupkiem. - bluza Erica tłumiła mój głos, ale i tak na bank mnie słyszał. - Skoro myślałeś, że możesz sobie tak mnie zostawić.
- ..Ha? - nie odsunął się, ale widziałam, jak waha się przed jakimkolwiek ruchem. Bał się chyba. - A-ale... Myślałem, że po czymś takim, nie będziesz, no wiesz, chciała mnie znać. Zresztą to byłoby najbardziej logiczne działanie. Heh, masz rację, dupek ze mnie. - westchnął smutno.
- Rzeczywiście tak było. - palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język, na co mój dupek wyraźnie się spiął - Podkreślam, BYŁO. - wyraźnie zaznaczyłam czas przeszły. - Zresztą ja też nie jestem bez winy. Gdybym tylko trzymała nerwy na wodzy... - głos mi się załamał. - Ale tego, że mnie wystawiłeś, to ci nie daruję! - zaszlochałam - W-wiesz, ile się szykowałam na to pieprzone rendez-vous?! Cały dzień sterczałam przed lustrem, a ty NIC! I jeszcze siedziałeś sobie w barze z koleżkami, kiedy ja stałam tam i, kurna, czekałam jak ta głupia! - uderzałam piąstką w jego tors. Niewiele to dało, każdy pseudo-cios przypominało ruch niedorobionego boksera wagi piórkowej.
- Przepraszam... To co, dasz mi w twarz? zaryzykował uśmiech, ale był on przesiąknięty smutkiem i żalem. I skruchą. Eric nigdy nie ukazywał skruchy, jeśli w ogóle kiedykolwiek ją czuł. To oznaczało, że sprawa jest poważna. - Od takiej piękności nawet boleć nie będzie.
- Nie dam, nie mam już do ciebie siły. - ręce opadły mi swobodnie, a przynajmniej jedna. Ta druga, z kluczami, wciąż łączyła mnie z ukochanym idiotą. - I weź już przestań, jesteś dziwny. - Nie wiem jakim cudem zdobyłam się na żart. - To na pewno ty?
- Tak, to ten dupkowaty, ja haha... Czy to znaczy, że przeprosiny przyjęte? - niby poweselał, ale w głębi jego źrenic czaił się strach.
- Uhm. - potwierdziłam. Na nic konkretniejszego nie było mnie stać.
- Cieszę się, że taki dupek trafił na tak cudowną laskę, co mu wybacza - wyszczerzył się, a potem cmoknął mnie w czoło i przygarnął do siebie. Głupia, pomyślałam, obraź się choć trochę... Ale nie umiałam.
Był nie do odparcia.
- Nie sądzisz, że jestem zbyt wyrozumiała? - zapytałam, zbytnio nie spiesząc się do odklejenia od tego boskiego ciepła, jakie dawał swoimi objęciami.
- Jesteś. Ale gdybyś nie była, nie wiem, co bym zrobił. - westchnął mi we włosy.
- Uhm, no to już ja mu pokażę. - kąciki ust uniosły się w zadziornym uśmiechu, kiedy to wykazałam gotowość do bronienia Erica - Mój ty hrabio Sutrze~! - nie mogąc się powstrzymać od nazwania go w ten sposób, podarowałam mu szybki całus w usta, co podziałało jak najlepszy rozpraszacz uwagi. Skłamałabym mówiąc, że nie poczułam przypływu satysfakcji z tego powodu. Jednak owa radość nie trwała długo. Na wargach Erica dostrzegłam coś dziwnego. Przyjrzałam im się bliżej.
- Dziwne... - mruknęłam - Przecież usta nie mogą się rumienić, nee?
I wtedy mnie olśniło!
- Fuck! - przeciągnęłam palcem po własnych ustach, zgarniając z nich liche resztki malinowej pomadki, jaka jeszcze wczoraj służyła za podkreślenie ust. A skoro ona przetrwała, wolałam nie myśleć, jak wyglądają moje oczy. - Matko, Eric... Cz-czemu nic nie mówiłeś, no! - zawołałam oskarżycielsko, odbiegając na bok w poszukiwaniu podręcznego lustereczka. Przetrząsałam szufladę komody czerwona jak burak i to bynajmniej nie od różu, usiłując wypchnąć z głowy domniemany obraz mnie samej wyglądającej jak skrzyżowanie dziecka Rosemary i pandy, tylko takiej przeżutej i wyplutej.
- O czym ty mówisz. Wyglądasz pięknie, szkrabie - zachichotał hrabia. Ech, co ja się z nim mam...
- Z-zamilcz, dupku. - nawet nie zaszczyciłam go spojrzeniem. Jemu nie można wierzyć. A kiedy znalazłam i dorwałam się do lusterka, moje przypuszczenia tylko się potwierdziły.
Jestem skrzyżowaniem dziecka Rosemary, przeżuto-wyplutej pandy, jeśli nie czegoś gorszego.
A Eric jest nie tylko dupkiem ale i...
- Bezczelny kłamca z ciebie. - klapnęłam tyłkiem na podłodze, nieopodal kołdry, wciąż bacznie przyglądając się potworowi. On obserwował mnie z okrągłego szkiełka z tą samą uwagą.
- Ale ja nie kłamię, szkrabie~ Jesteś piękna. - patrzył na mnie z góry, szczerząc się. Phi. Dupek i kłamca.
Ale dobrze wiedział, cwaniak jeden. Że przeciwko takim kłamstwom nie mam nic przeciwko.
- Więc pizdnę sobie taki make-up na nasze następne rendez-vous. - wydęłam wargi - Liczę, że tym razem się zjawisz, hrabio.
- Uhm... zjawię... *.* - błysnął oczami a potem napadł mnie jak zwierzę, przygważdżając do podłogi, mimo że mój makijaż wołał o pomstę do nieba. Ale trudno. Tej bestii to nie przeszkadzało.
- Ejże, hrabio, nie rozpędzaj się tak~ - zachichotałam, uciekając przed jego pieszczotami, przez co pocałował mnie nie w usta, a w szyję. Instynktownie się skuliłam, to łaskotało~! - No weeź, Eric~! >o<
- Niee maaa tak dobrze! - warknął z zadowoleniem, napastując mnie bez litości.
Rany, chyba jednak było dobrze.
A potem na serio mnie posłuchał i wziął, co do niego należało, heh.
Szkoda, że w innych kwestiach tak się nie słucha...


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

MY zachęcają do komentowania. Każde słowo jest dla nas na wagę złota! ♥

mypersonal © 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka