my:snippets ~Kirishima Ayato~ Encore




Hej~
Na wstępie zacznę może od tego, że rzadko kiedy mam okazję publikować coś, co zostało naskrobane całkowicie przeze mnie. Przyznam się szczerze, uzależniłam się od pisania z MySnow-chan do tego stopnia... Inaczej już chyba nie potrafię. Ale czas z tym skończyć (nie, nie z pisaniem razem, Borze broń! -.-"), w sensie uniezależnić się trochę. 
To opko jest takim małym czymś i chociaż nie jestem z niego do końca zadowolona, na pewno zapisze się w mojej pamięci jako punkt zwrotny, a przynajmniej żywię taką nadzieję. Wiecie, chciałabym częściej napisać coś niezależnie, nie można wiecznie na kimś polegać, nawet jak się tego kogoś kocha ^.^; 

Skoro już spowiadam się z tego, co mi ciąży na sercu... zamówienia obrośnięte kurzem, wciąż niespełnione. Właśnie teraz powoli pracuję nad ich realizacją. Powoli, ale jednak. Nw czy hanamiya wciąż tu zagląda, ale następny w kolejce z moich indywidualnych prac jest do wstawienia Haizaki. A potem Nijimura. Oboje zostali tutaj wprowadzeni przez nią, więc... No mam nadzieję, że jak już się pojawią, to doczekam się odpuszczenia grzechów. ;_;

Żeby nie było, nad innymi też pracuję! ;^; 



Teraz bardziej na temat samego opka poniżej - dedykacja dla anonima, który zamawiał Kirishimę Ayato w ankiecie. Oby Ci się spodobało... *stres i presja otoczenia*










my:snippets ~Kirishima Ayato~
Encore






Zmierzch kładł nad miastem kolejne warstwy ciemności, malując horyzont najróżniejszymi odcieniami szarości. Zaniepokojona, zadarłam głowę ku górze. Zwykle w objęciach ciemności czułam się jak w domu, a jej dotyk, choć nie bezpośredni, uspokajał i koił zmysły. Być może właśnie dzięki temu nadal byłam kimś, o kim można powiedzieć, że „funkcjonuje prawidłowo”, chociaż w dobie dzisiejszego społeczeństwa niezwykle o to trudno. Phi, może i miałam troszeńkę nierówno pod sufitem, ale nie można mi było tez odmówić głowy na karku.
W takim razie co robisz na zewnątrz o tej porze, na dodatek sama jak palec? Tak oto z siebie drwiłam, właściwie tylko to mi pozostało na obecną chwilę. Pieprzyć fakt, iż oto nade mną wyrasta coraz okazalsze kłębowisko złowrogich chmurzysk, co znając życie (i moje pseudo-szczęście -_-), swoimi ciężkimi jak ołów zadami osiądą dupą na mieliźnie, to jest zapewne centralnie nade mną, po czym kulturalnie spuszczą się swymi sokami. A jako że inteligentna ja nie zabrałam ze sobą parasola…
– Och, marny twój los, _____~ podśpiewywałam pod nosem, nie szczędząc sobie sarkazmu. Cóż, należało mi się bez dwóch zdań.
Przyspieszyłam, kiedy gdzieś w oddali zadudniło. To niebo wydało z siebie gniewny pomruk. Czemu ja mam obrywać, no czemu!? Ugh! Spiąwszy pośladki, przyspieszyłam krok, ale czując, że to nie wystarczy, wystrzeliłam jak z procy.
– Fuck! – skrzywiłam się, kiedy pojedyncza kropla posadziła swój zadek prosto na moim nosie. Następna obrała za cel lewe oko. Pięknie. Jakbym mało miała zmartwień. Pieprzyć deszcz, wrócę do domu wyglądając jak pół zmokłej dupy zza krzaka. A wszystko to zawdzięczałam nikomu innemu jak mojemu cudownemu chłopakowi Ayato. Zapomnijcie, tym razem „cudowny” dzięki porcji zawartego w owym przymiocie jadu nabiera zupełnie nowego znaczenia. Coś podobnego mniej więcej do najgorszego debila pod słońcem. Niezła ze mnie żmija, co~? No ale nie ma się co dziwić, skoro Ayato zachował się tak, a nie inaczej.
Ale zacznijmy może od początku, hm?
Dzień, w którym go spotkałam po raz pierwszy, przesądził o wszystkim. Jedno spojrzenie w te chmurne niczym niebo nade mną oczy i już było po mnie. Jakby mnie piorun trzasnął. No ale ostatecznie nie trzasnął, wszak na niebie nie było wtedy ani jednej chmurki.
Przez te kontemplacje droga powrotna zrobiła się jeszcze bardziej upierdliwa. Lało jak z cebra, a ja zamiast skupić się na sobie i ratowaniu własnego (jeszcze nie takiego zmokłego) tyłka, myślałam o tym idiocie. Tak, specjalnie pominęłam ten fragment o szaleńczej miłości do jego skromnej osoby, co bym zachowała resztki godności, przynajmniej w swojej wyimaginowanej rzeczywistości.
Marzenia, kochana, marzenia ściętej głowy. Tak to sobie dogadywałam, zadając coraz to nowe mentalne kopniaki. Ja, godność i Ayato w jednym zdaniu. Doprawdy, fantazmat godny jedynie mnie, naiwnej dziewczynce, która wierzyła - nie, wciąż wierzy! - że jej kochaniutki chłopczyk SAM Z SIEBIE do niej przyjdzie. Oczywiście mam na myśli wyjście z inicjatywą ogólną. Bo jak na razie, jeżeli o autentyczności związku przesądzała by sama praktyka, hm, cóż, wtedy nie zostałoby mi nic poza powiedzeniem "Sayonara, mój chłopcze".
Ayato nie lubił, nie lubi i nigdy nie polubi nazywania go chłopcem. Za każdym razem twierdził, że go atakuję. Pff, niech się lepiej cieszy, a nie! Ponieważ nie mizdrzę się doń tak, jak co poniektóre moje koleżaneczki ze szkoły do swoich „słodziutkich misiaczków, pysiaczków, koteczków” i innych kałajaśnych osobników. Lecz mój chłopiec badass i tak wiedział swoje, no bo przecież jego racja była, jest i pozostanie największą oczywistością tego świata. Może dla niego, bo na pewno nie dla mnie. Pomimo nieprzyjemnych rozmyślań, mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie każdego z momentów, kiedy to drażniąc się z nim, używałam tego właśnie zwrotu. "Mój chłopcze". Po złości, w miłości, smutku, totalnej nudzie - na każdym kroku, byle tylko zobaczyć TEN wpieniony wyraz twarzy. Mogłam go wielbić do znudzenia. Grunt, aby nie mówić o tym na głos, co by pewien badass od siedmiu boleści się nie połapał o swojej boskości. Jakby jego dotychczasowe przerośnięte ego nie wystarczało.
- Ogar, dziewczyno, ogar! - sapnęłam, zatrzymując się. Niezwykle inteligentne z mojej strony, wiem, zwłaszcza że deszcz tylko się nasilał, bębniąc coraz mocniej i mocniej. Wtedy moich oczom ukazało się wybawienie.
Nie przejmując się zbytnio reakcjami otoczenia – te zwykle i tak miałam tam, gdzie słońce nie dochodzi, a i teraz poza mną ani żywej duszy nie wypatrzyłam – postanowiłam skorzystać ze schronienia, jakie zostało mi zaoferowane przez domek będący częścią niezbyt skomplikowanej konstrukcji mającej dostarczać rozrywki dzieciarni z okolicy. Zaprawdę, gówniarze muszą być bardzo zawiedzeni faktem, iż nie mogą wyjść na zewnątrz i korzystać z życia. Taa, wywijając hołubce, drąc ryje niczym małpy w lesie i tak samo dziko latać po wyznaczonym do tych jakże ambitnych celów terenie, teraz służącym mi za azyl.
Wbrew pierwotnym przewidywaniom nie miałam zbytniego problemu z wspięciem się po śliskiej od opadów atmosferycznych drabince, gorzej poszło z samym ulokowaniem się w bezpiecznej pozycji. Bo gdy już znalazłam się o krok od celu, przedzwoniłam łbem o tę taką rurkę, chwytak, licho wie, jak zwał tak zwał. W każdym bądź razie nieźle mi się oberwało, przez co przed oczami pojawiły się gwiazdy, a ja o mały włos nie straciłam równowagi. Skończyłabym nie tylko z mokrym, lecz także i solidnie obitym tyłkiem, gdyby nie czyjeś ciepłe i suche ręce, jakie uchroniły mnie od upadku.
Inteligentna ja właśnie tego przestraszyła się w całej sytuacji najbardziej.
- P-puszczaj, zbo… - gały wylazły mi na wierzch, a serce podeszło do gardła, kiedy usłyszałam głos niedoszłego napastnika (wiem, wiem, uratował mnie, ale i tak w moich oczach pozostanie zboczeńcem).
- Na pewno?
W mig straciłam rezon, a ostatnie neurony obróciły się w nicość. Puf, medżik rozjebażing system, jakby nigdy nie istniało cokolwiek o podanej domenie.
- A-Ayato...!
Roześmiał się obelżywie, w standardowy dla siebie sposób pełen zuchwalstwa.
- Taaak, to ja. A ty kto, bo nie poznaję? - wiedziałam, że zaraz palnie coś na temat mojego wyglądu, po prostu... - Wyglądasz jak kupa futra psu z gardła wyjęta.
Mówiąc "kupa futra" miał zapewne na myśli kota, prawda?
- Pff, w takim razie ta psinka musiała być większa od ciebie. - odgryzłam się, wyrywając mu się. Nadal mnie trzymał, przez co poczułam się nieswojo. Nie powiem przecież "jakbym traciła grunt pod nogami", skoro te dalej wisiały w powietrzu. - I weź mnie postaw, głupku!
- Tak się traktuje swojego chłopaka? - rzucił awanturniczo. Wykorzystałam jego rozjuszenie na swą korzyść i wymknęłam mu się. Niech sobie nie myśli, tak łatwo nie zapomnę. - Czemu na mnie nie zaczekałaś, co?! – Jeny, co on tak nagle wyjeżdża z tym „chłopakowaniem”. Jakoś wcześniej nie przywiązywał do tego uwagi, mogłam dać sobie rękę uciąć, iż stawia siebie samego w takim położeniu po raz pierwszy, nazywając rzecz po imieniu.
- To chyba moja kwestia. - oświadczyłam, starając się trzymać nerwy na wodzy. Nie chcemy przecież, żeby skończył z rozciętą wargą, jak ostatnio c":
- Że niby jak? - wybuchł. Borze miłosierny, z tą marsową miną wyglądał tak bosko... *.* Dobra, dziewczyno, OGAR! Skup się, ty tu toczysz boje o… Mniejsza o co, toczysz i to się liczy! - Przecież kazałem, żebyś przyszła do Anteiku!
- "Kazałem, kazałem"! - sparodiowałam nieudolnie brzmienie jego znerwicowanego tonu. Może i poleciałam na jego badassowanie, ale bez przesady, nie dam sobą pomiatać. - A co ja, twoja laleczka, co ma być na każde "Przynieś, podaj, pozamiataj"?! - ledwo wstrzymywałam się z rzuceniem na niego z pazurami. Fuck, akurat dzisiaj rano musiałam je obciąć. -.-"
Wtem z moich ust wydobył się zduszony pisk. A to oznaczało, że sprawa NAPRAWDĘ JEST POWAŻNA! Bo kiedy ostatnim razem dało się słyszeć taki przecukrzony dźwięk, liczyłam sobie wówczas nie więcej niż kilka wiosen.
Mojego chłopca znów zaczęła rozpierać energia. Krew w jego żyłach nigdy nie stygła na długo, zawsze znajdowało się coś, co go rozjuszyło. Nawet najzwyklejsza drobnostka potrafiła zamienić się w przysłowiową płachtę na byka.
Tym razem (jak to już często bywało) okazałam się być nią ja. Nieraz takie konflikty rozstrzygało się w negatywnych aspektach, jednak po jakimś czasie wszystko samo wychodziło na prostą, a nasza dwójka znów garnęła się do siebie.
Cóż, w tej chwili Ayato oddawał się właśnie temu. Moje plecy napotkały za sobą przeszkodę w postaci jednej ze ścianek wspomnianego wcześniej domku. Pfff, kto by się przejmował tym co z tyłu, liczył się widok przed sobą. Taa, może brzmiało jak tandetny tekst z filmu, gdzie główny bohater rozprawiwszy się z przeszłością, zostawił ją za sobą, aby móc brnąć ścieżkami jutra. Gdyby nie powaga położenia, w jakim się znalazłam, roześmiałabym się z górnolotności moich wewnętrznych monologów. Czasem rozbrajałam samą siebie, lecz aktualnie robił to za mnie mój chłopiec. Mój zajebiaszczy badass. Uwięziwszy mnie między sobą a metalowym mini-budynkiem. Miałam to szczęście, załapując się na miejscówkę, gdzie kończył się zasięg ulewy, czego nie można było powiedzieć o moim chłopaku, który skończył w ten sam sposób co ja wcześniej.
Niemniej jednak nawet udając psu z gardła wyjętego wyglądał niesamowicie. Mówię wam, przemoknięta laska to coś strasznego, ale facet, na dodatek ciskający z cudownie pociemniałych oczu gromy. I te wilgotne kosmyki lepiące się do czoła. ♥ Czoła, jakie właśnie zetknęło się z moim. Znikąd zalała mnie fala gorąca, choć odczuwalna temperatura powinna zadziałać wręcz na odwrót. I czy zdawało mi się, a może serio zobaczyłam przeskakujące między nami iskry...?
- Laleczka, nie laleczka, co za różnica. - oznajmił z wyższością. Chociaż był ode mnie młodszy (tylko o rok, ZAZNACZAM!, nie jestem pedofilem), górował nade mną, przewyższając mnie niemal o głowę. - Jesteś moja, tyle masz wiedzieć.
- Mhm... - mruknęłam mało przytomnie.
- Nie "mhm", tylko tak, o! - warknął, napadając na moje wargi w pocałunku tak doskonale odzwierciedlającym jego buntowniczą i dziką naturę, przez którą (między innymi) tak się w nim zabujałam. Usta miał wilgotne, smakował deszczem i czymś jeszcze, lecz sekundę po zauważeniu tych mało istotnych szczegółów, utonęłam w nim całkowicie. Omal się nie przewróciłam. Ale na szczęście miałam za sobą oparcie w postaci… czegoś tam. Gdzie my w ogóle jesteśmy…? I czemu jest tak mokro? A może coś innego, już sama się pogubiłam.
Tak oto, proszę państwa, wygląda proces opatrzony tytułem „Jak zawrócić w głowie _____ byle pocałunkiem.
Nie, stop. Jakim znowu byle pocałunkiem, skoro w tym właśnie tkwiła jego siła! Rażąca mocarna potęga zdolna pozbawić mnie zdolności jasnego myślenia. Jakby światu nie wystarczało, że i tak jestem przygłupem. Nie, wcale nie mam kompleksów, po prostu stwierdzam zaistniały fakt. Jak tu takim nie być, skoro wszyscy inni także nimi są. A zasada „z kim przestajesz, takim się stajesz”, działała bez zarzutu. Pfah, aczkolwiek tkwiący we mnie pazur posiadałam od urodzenia. Owszem, znajomość z Ayato pozwoliła mi go naostrzyć na drodze wielu kłótni, sprzeczek i różnych takich pierdół. A od kiedy zostaliśmy parą musiałam przyznać, iż najbardziej z tego wszystkiego kocham momenty, kiedy to przychodziło nam się godzić. Ponieważ zawsze, ale to zawsze, bez wyjątku, towarzyszyły temu takie mraśne dodatki. *.*
Gdzieś z głębi gardła Ayato wydobył się pomruk, na jaki ciało zareagowało machinalnie. Oplotłam go rękami, przyciągając do siebie, byleby tylko jak najbliżej. Przyjął to z zadowoleniem, co więcej, przekrzywił głowę, aby mieć do mnie lepszy dostęp, po czym pogłębił pocałunek, zamieniając i tak gorącą już pieszczotę w z coś, czego nie sposób opisać słowami. Jego usta, język… No kurwa! Gdybym umiała to zrobić należycie, już dawno mielibyście przed sobą pierdyliardy esejów rozprawiających o fenomenalności ust mojego chłopaka. No ale ponieważ nie jestem żadną pieprzoną poetką a jedynie sobą, nie miałam innej alternatywy, jak uporać się z tym po swojemu.
- Jeszcze. - mruknęłam z kontestacją, gdy nasze wargi odizolowały się od siebie. Nie na długo, jako że już niebawem (to znaczy sekundę później, jeśli już was takie szczegóły interesują) zatroszczyłam się o naprawienie poczynionego przezeń błędu i na powrót nas połączyłam. Cóż, po głębokim i jakże wnikliwym rozpatrzeniu sprawy, na jakie poświęciłam cenną sekundę swego żywota, doszłam do nieuniknionego wniosku: należy kontynuować. Mniejsza o utracony honor, wyjście na ostatnią świruskę, whatever. Odkąd pierwszy raz się przylizaliśmy - tak serio serio, w sensie że on po raz pierwszy i ja też, choć co do jego osoby nie miałam stu procent pewności, w końcu całował zajebiście – uzależniłam się od tego, mówię poważnie. Wcześniej nawet niespecjalnie interesowałam się tego typu zachciewajkami, a teraz? Chyba nie przesadzę, nazywając rzecz po imieniu, prawda?
Mam chcicę, jak cholera.
Super, całuj się z nim dalej, wcale nie powinnaś być od dawna w domu, a zamiast tego stoisz tutaj, na jakimś zapyziałym wybiegu dla dzieciarni. A co ja, dorosła niby? Wciąż uczęszczałam jeszcze do szkoły, Ayato tak samo, więc w świetle prawa oboje jesteśmy gówniarzami.
Walić prawo, wolę jego.
Z tą myślą poddałam się mu całkowicie. Nie wiem, ile czasu spędziliśmy stojąc tam niczym dwie sieroty. Uwah, panie borze, dzieci wyszły z domu, nie widziały nigdy placyku zabaw, więc przyszły się pobawić~!
Sorki, odwala mi. Po prostu… Jakby z jego pocałunkami zostały wyssane ze mnie wszystkie negatywne odczucia. Zastąpiła je jedna wielka zajebistość. Tego nie da się inaczej wytłumaczyć.
- Paczaj, księżyc świeci. – rzuciłam. Ayato podążył za moim wzrokiem, zadzierając głowę do góry, dzięki czemu mogłam podziwiać jego cudny profil.
- Głupia, księżyc nie świeci. On tylko odbija światło słońca. – pouczył mnie, nieświadomie parodiując jedną z moich nauczycielek. Zaśmiałam się, a on posłał mi gniewne spojrzenie spode łba. – No i czego rżysz?
- Bo mi dobrze. – dałam mu kuksańca w bok, na co on odpowiedział tym samym, przy okazji kradnąc całusa. To tak, jakby odpowiedział „Mi też”, ale wiedziałam, że nie powie tego na głos.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. Przestało padać, chmury ustąpiły miejsca sierpowi księżyca otoczonemu orszakiem podziwianych przez nas gwiazd. Wtedy niespodziewanie Ayato przerwał panującą ciszę.
- Czemu nie przyszłaś do Anteiku? – w jego głosie dało się słyszeć lekkie rozgoryczenie. Silił się, aby nadać sobie rozgniewanego brzmienia, ostatecznie jednak nie wyszło i konspirę diabli wzięli. To zdenerwowało go trochę bardziej.
- Właściwie to przyszłam. – rzuciłam wbrew sobie. Miało to pozostać moją małą tajemnicą, lecz nie umiałam mu kłamać w takiej chwili. Hm, bardziej chyba nie chciałam, ale mniejsza z tym.
- Huh? – wyglądał na zdezorientowanego. Słodko. – Co mi tu chrzanisz, jak cię nie widziałem.
I tu był pies pogrzebany.
- Ale ja widziałam ciebie. – uśmiechnęłam się smutno. Zgodnie z moimi przewidywaniami, Ayato strzelił dziwną minę, ale zaraz spoważniał.
- To czemu, z łaski swojej, nie weszłaś do środka? Chyba do kawiarni przychodzi się w jakimś konkretnym celu, nie? – droczył się.
- Taa. – mruknęłam posępnie – Żeby pooglądać tyłki mraśnych kelnerów na przykład.
Znów zapadła cisza. Być może przez to śmiech Ayato tak bardzo podrażnił mi uszy. A śmiał się głośno, aż złapał się za brzuch. Przygryzłam wargę, zirytowana jego reakcją.
- Przymknij się…
Ale on rechotał dalej, przez co zagotowała się we mnie krew. Uniosłam pięść, lecz on był szybszy. Chwycił moją rękę w locie, choć ta nie zdążyła pokonać nawet połowy dzielącego nas dystansu. Jego mina wyraźnie skwaśniała, w czym poszedł w moje ślady.
- Mówiłam, żebyś się przymknął. – zamiast tego to ja cichłam z każdym kolejnym słowem.
- Nie. – uciął krótko. I tyle w tym temacie. – Powiedz mi jedno, _____. Chociaż nie – puścił mnie – w sumie już nie musisz. Jesteś głupia, wiesz?
- Jasne. – odparłam, siląc się na beznamiętność.
Przysunął się bliżej. Z jego twarzy o dziwo nie dało się odczytać zbyt wiele, przynajmniej dopóki się nie odezwał.
- Chcesz mnie dla siebie? – bardziej zabrzmiało jak stwierdzenie, niż pytanie, choć tym miało być, co tylko nadało wypowiedzi charakteru typowego dla Ayato. A jednak coś mi tu nie grało. A kiedy spojrzałam w jego oczy, szybko skumałam, o co biega.
Jak przystało na niedojdę, zajęło mi to kupę czasu. Jak mogłam tego nie zauważyć wcześniej? Może dlatego, że zmieniał się stopniowo. Nie, znowu pomyłka. To nie żadne z nas się zmieniło, tylko nasza relacja, ewoluując, pozwoliła nam poznać się bliżej. Właśnie dzięki temu mogłam pojąć, gdzie ulotniło się lekceważenie Ayato. Mnie nie ignorował, naprawdę mu zależało.
Jak mogłam być na tyle głupia, żeby myśleć, że on coś z tymi laskami…
- Nieeeee…! – pokręciłam głową, na co on zareagował dziwnym spojrzeniem – Niee. – powtórzyłam.
- Nie chcesz mnie dla siebie? – tym razem zabrzmiało jak pytanie. Okraszone czymś w rodzaju zirytowania. Punkt dla mnie, choć nie miałam czasu przejmować się takimi błahostkami.
- Nie o to mi chodzi! – rzuciłam sfrustrowana. – Przez ciebie znów wychodzę na tę głupią.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- N ie wychodzisz, tylko jesteś głupia. – podkreślił, nie żałując cynizmu – To zasadnicza różnica.
Najbardziej drażniącym okazał się być fakt, iż to on ma rację. I że ja mu ją przyznałam. No ale nie miałam innego wyjścia, skoro taka prawda.
- Owszem. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Tylko ja mogę być tak głupia, żeby być zazdrosna o swojego badassa. – szczególny nacisk położyłam na dwa ostatnie słowa. Te wyraźnie poruszyły Ayato. W innej sytuacji skakałabym z radości, ale aktualnie nie umiałam cieszyć się chwilową przewagą nad przeciwnikiem.
- Jeszcze.
- Czego? – warknęłam nieobecna.
- Powtórz to. – zażądał. – Chcę usłyszeć to jeszcze raz. – zadeklarował, wyraźnie usatysfakcjonowany. Rany, faceci! Tak łatwo uderzyć w męskie ego. A mówią, że to laski łapią się na byle jakie słodkie słówka.
Pora wziąć odwet.
- Czego. – powtórzyłam, chichocząc przy tym. Widok jego skrzywionej facjaty trochę mnie podbudował, pokrzepił na duchu. Dzięki jednemu słówku poczułam się o górę Fuji lżejsza. Mój badass z kolei stracił chyba cierpliwość, bo zamiast kontynuować wymuszanie na mojej skromnej osóbce, odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę.
- No nie fochaj już. – krzyknęłam, biegnąc za nim. Ten milczał zawzięcie. Myślałby kto, unosi się jak nie wiadomo jaka szlachta. – Pfff, jak tam chcesz… - mruknęłam. Odnalazłam jego dłoń i splotłam z własną w silnym uścisku, wyczułam znajomy kontur noszonego przezeń pierścienia. Nie ryzykujesz, nie masz, jak to mówią. - …mój badassie. – dodałam po chwili.
Nie dał po sobie poznać, jak bardzo mu się podobało. Ale i bez tego wiedziałam, że zadziałało. Inaczej już dawno puściłby moją dłoń, wymawiając się czymś tam.
Uśmiechnęłam się do siebie, gdy splótł nasze ręce mocniej. Droga powrotna przestawała być upierdliwa, nawet jeżeli wracaliśmy zziębnięci i przemoczeni. To się nie liczyło. Po prostu wolałam, kiedy mój badass był obok. I to jak najczęściej. Taki tam mój mały encore~



_ _ _

Nawiasem mówiąc, akcja toczy się przed tym całym rozgardiaszem, zanim Ayato poszedł w tango popylać do innych dzielnic. A readerka nie wie, że jest on ghulem. Postawiłam na tę ludzką stronę... Dobrze zrobiłam?... ;-; Chciałam podkreślić... sama nw co xD


2 komentarze :

  1. Cudnie *.* Tak masz racje.... dobrze że postawiłaś na tę ludzką stronke *Tak pochwała, czuj zaszczyt 8)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie czuję się usatysfakcjonowana. Dziękuję za miłe słowa~

      Usuń

MY zachęcają do komentowania. Każde słowo jest dla nas na wagę złota! ♥

mypersonal © 2017. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka